W Polsce Ludowej rzadko używano pojęcia korupcja. Skorumpowanie dotyczyło krajów imperialistycznych, w Polsce występowało swojskie łapownictwo, ale problem łapówek według oficjalnych wykładni był marginalny. Gorzej ze spekulacją – spekulacji wydano bezlitosną walkę. Ideologiczną, urzędową i robotniczo-chłopską.
Zarząd starostwa powiatowego w Głubczycach w Opolskiem postanowił zapytać mieszkańców powiatu, czy to prawda, że lekarze z miejscowego szpitala biorą łapówki. Pacjenci wypełnili już kilkaset ankiet, ale na razie nie wiadomo, co w nich napisali. Lekarze twierdzą, że zostali osądzeni i skazani jeszcze zanim przedstawiono im akt oskarżenia.
Nie ma dziś w Polsce słowa popularniejszego niż korupcja. Nie ma ugrupowania politycznego lub organu władzy, które nie zorganizowałoby przynajmniej jednej konferencji poświęconej walce z korupcją. Można nawet uznać, że trwa swoisty wyścig: kto zgromadzi więcej uczestników, zapisze więcej papieru, rzuci więcej antykorupcyjnych haseł. A co konkretnie?
Rozmowa z Antonio di Pietro, bohaterem akcji Czyste Ręce
W PRL ukuto powiedzenie: radny bezradny. Tamci radni niewiele mogli zdziałać dla ogółu, ale już dla siebie załatwiali, ile się da: talony na auta, przydziały telefonów, lepsze mieszkania. Dzisiaj o samorządowcach mówi się „radni zaradni”. Owa zaradność znaczy dokładnie to samo co bezradność w PRL – jak najwięcej dla siebie. Radni śrubują swoje diety, dają się korumpować, stosują szlachecką zasadę liberum veto. Panuje przekonanie, że radni są kłótliwi, wdają się w lokalne konflikty, sami je wzniecają. To wszystko konsekwencja błędu poczęcia – rad i radnych jest za dużo, to cała armia ludzi głodnych przywilejów.
Znokautowany, jak się wydawało, Vladimir Mecziar – pozbawiony urzędu premiera i czci – otrząsnął się i wrócił do walki. Jego partia chce zdyskontować niedawne zatrzymanie swego lidera przez policję do rozkręcenia kampanii na rzecz przyspieszonych wyborów. Mecziarowi, jak na byłego boksera przystało, niegroźny jest żaden cios.
Z opisu towarzyszącego prokuratorskim zarzutom wyziera smutny portret wałbrzyskiego sędziego Józefa Z.: wpada w złe towarzystwo, zaprzyjaźnia się ze złodziejami, pije z nimi alkohol, ulega deprawacji. I spada na samo dno, obiecuje przysługi, w zamian bierze drobne sumki, prezenciki, wódkę. Ale postawić sędziego przed sądem nie sposób.