Można powiedzieć, że wydarzyła się lokalna odmiana #MeToo, wokół tematu przemocy domowej, która tradycyjnie zamiatana jest tu pod dywan.
Nowy-stary prezydent dystansuje się od Rosji, ale z Putinem woli nie zadzierać. A Kazachstan ogniskuje uwagę świata z trzech powodów.
Rosja nie ma zdolności sojuszniczych. Z wyjątkiem Alaksandra Łukaszenki, który rutynowo stara się udowadniać swoją przydatność w realizacji pomysłów putinizmu, nikt nie rwie się do pomagania w agresji w Ukrainie.
A jednak Ukraina nie walczy sama, ma wsparcie ogromnej części wolnego świata. A co z Putinem? Na kogo może liczyć, a kto odmówił mu pomocy?
Coraz więcej wskazuje, że ostatnie załamanie na rynku to nie koniec kłopotów, a w świecie kryptowalut epoka „dzikiego zachodu” dobiega na naszych oczach końca. Co to właściwie oznacza?
O końcu jednowładztwa w Kazachstanie, upadku klanu i burzliwej sukcesji – rozmowa z byłym prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim, wieloletnim doradcą prezydenta Nursałtana Nazarbajewa.
Wygląda na to, że do spontanicznego wybuchu społecznego każda strona próbuje teraz dopisać swoją teorię. A najbardziej korzystają Rosjanie.
Kazachstan był – szczególnie na tle innych poradzieckich republik środkowoazjatyckich – przykładem w miarę stabilnej i udanej transformacji w niepodległe państwo. Ale cała ta struktura może bardzo szybko zmurszeć.
Rządy byłych republik radzieckich pod pretekstem walki z kryzysem ograniczają prawa obywateli. Zaostrzają reżimy i duszą w zarodku wszelkie formy protestu.
Gdy w rozświetlonej i hipernowoczesnej stolicy Kazachstanu zapytałem o demokrację, spojrzeli na mnie tak, jak patrzy się na ludzi z dawnej, odchodzącej w niepamięć epoki.