Dawniej rocznice 10 kwietnia stanowiły kluczową pozycję pisowskiego kalendarza. W tym roku rocznicę potraktowano jednak zdecydowanie po macoszemu, spychając ją w cień „wielkiego marszu”. Trochę jak z majówką po upadku PRL.
Partia Kaczyńskiego ulokowała w Trumpie swój wielki kapitał polityczny i teraz konfrontuje się z zainaugurowanym przez prezydenta USA procesem normalizacji Putina, czyli – według oficjalnej wersji PiS – sprawcy smoleńskiego zamachu.
Argumenty o zamachu-wybuchu smoleńskim i niedopuszczalności legalizacji związków partnerskich mają charakter paralogiczny. I nadal je w Polsce słychać.
Nadzieja na to, że te wstrząsające dowody sobiepaństwa, bezczelności, żerowania na państwowym majątku i emocjach ludzi przekonają chociaż część tych, którzy dotąd ufali Antoniemu Macierewiczowi, nie jest duża. Ale odpuszczenie rozliczenia tej sprawy byłoby demoralizujące.
Działania zespołu byłego szefa MON kosztowały Skarb Państwa 81 mln zł. Raport liczący prawie 800 stron ma poskutkować kilkunastoma wnioskami do prokuratury.
Orlen ma wreszcie nowego prezesa, prokurator smoleński przerywa milczenie, PE przyjmuje pakt migracyjny, mimo sprzeciwu Warszawy, Sejm zajął się ustawą naprawczą KRS, a Barcelona Lewandowskiego zdobyła Paryż.
Ponura sprawa katastrofy smoleńskiej w sposób dobitny obrazuje całą moralną patologię bezwstydnego i pozbawionego zahamowań w walce o władzę środowiska PiS. Zaś sam Kaczyński wydaje się mit smoleński szczerze wyznawać i w roli kapłana tej religii wypada przekonująco.
Wszystko zaczęło się podczas kampanii samorządowej 2018, gdy kilkoro znajomych „z ulicy” ruszyło na spotkania polityków PiS, aby zadawać im niewygodne pytania.