Panów Karola Nawrockiego i Tomasza J. powierzchownie łączy jedynie słowo „hotel”, ale na głębszym poziomie jednak coś więcej. Kolejne afery obyczajowe w PiS stają się coraz bardziej „memiczne”. Dla kandydata na poważny urząd to katastrofa.
Niech Trump i Vance zajmą się problemami swego kraju równie intensywnie co pouczaniem Europy w kwestiach wartości, których trzeba przestrzegać. I niech respektują założycielski pakt NATO.
Na trzy miesiące przed pierwszą turą – nic, ani jednego baneru, żadnego billboardu, absolutny brak śladów kampanii. Dopiero w Krynicy dostrzegłem dwa plakaty Sławomira Mentzena, a gdzieś pod Muszyną wisi podobno jeden Rafał Trzaskowski.
Kandydat PiS będzie wierny Trumpowi do końca i do ostatniego dnia liczyć będzie na okruch z waszyngtońskiego stołu, czyli jakąś przychylną dla siebie wypowiedź przedstawiciela USA.
Dr Nawrocki, obywatelski kandydat na prezydenta, na razie nie obiecał wyborcom, że nie będzie im mówił prawdy, ale uważam, że powinien. Byłby to jakiś konkret w jego programie.
Bohaterowie drugiego planu. Także w kampanii.
W polityce rzadko coś jest po prostu dane. Są warunki do działania, mniej lub bardziej sprzyjające, i skrzynka z narzędziami, mniej lub bardziej wybrakowana. W połowie lutego warunki gwałtownie się pogorszyły.
Sztab kampanii to efemeryda, o której nie wspomina Kodeks wyborczy. Ma jednak do wydania grube miliony, a do zdobycia – Sejm lub Pałac Prezydencki.
Skala robi wrażenie. Jeśli doliczyć wizyty Nawrockiego jako prezesa IPN, to kandydat służbowo przemierzył ok. 30 państw na sześciu kontynentach. Ominął tylko Antarktydę.
Karol Nawrocki swoich poglądów i gestów nacjonalistycznych nigdy specjalnie nie krył, choć powinien w kampanii być z nich przepytany. To na Rafale Trzaskowskim spoczywa obowiązek skonfrontowania się z tymi poglądami, wydobycia ich na wierzch, nazwania rzeczy po imieniu.