Beata Pawlikowska nie pierwszy raz zabiera głos w sprawie zdrowia psychicznego, ale pierwszy, gdy jej wypowiedź może skończyć się pozwem sądowym.
Część influencerów z radością czeka, aż skończy się ukrywanie komercyjnych współprac w internecie. Inni się boją. Kary to sygnał, że UOKiK traktuje sprawę poważnie.
Od kilku lat konserwatywni publicyści w Polsce straszą zjawiskiem „cancel culture” – kulturą unieważnienia. Tymczasem widać, że to „unieważnianie” bardzo sprawnie idzie właśnie im. Zwłaszcza że mają biznes po swojej stronie.
Na sprawę Barbary Kurdej-Szatan trzeba spojrzeć w szerokim kontekście. W gruncie rzeczy nie chodzi tu o to, czy aktorka miała prawo nazwać funkcjonariuszy straży granicznej mordercami, czy nie.
Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów bierze pod lupę profile gwiazd mediów społecznościowych. Podejrzewa, że o promowaniu produktów za pieniądze influencerzy informują skąpo. Albo wcale.
Dobrze się stało. Przez ostatnie lata można było czuć się jak frajer, kiedy oznaczało się każdą współpracę i patrzyło na brylujących w sieci celebrytów zupełnie przypadkowo fotografujących się z określoną marką wody, płynu do prania czy pasty do zębów.
Miał być spokojny długi weekend, tymczasem media społecznościowe zapłonęły. Wszystko za sprawą postu Agnieszki Kaczorowskiej-Peli – tancerki, aktorki (znanej z roli Bożenki w „Klanie”) i influencerki, która na swoim Instagramie zgromadziła niemal 400 tys. obserwatorów.
Szał na „Lody Ekipy”, o którym donoszą wszystkie media, to efekt tego, co dzieje się z dziećmi pozostawionymi samopas w internecie.
Zostają wybrani w castingu, a potem uczą się, jak zostać internetowym celebrytą. Kimś, kto dzięki zebranym w mediach społecznościowych zasięgom będzie wpływał na gusta młodych ludzi.
Wyłudzają jedzenie za recenzje w internecie. Kupują lajki. Interesuje się nimi policja. Środowisko influencerów znalazło się na celowniku. Musi się oczyścić i sprofesjonalizować.