Najbardziej rozpoznawalni twórcy polskiego YouTube wykorzystywali seksualnie swoje fanki. Najmłodsze miały 13 lat i sądziły, że sami bogowie zstąpili do nich z Olimpu. To znacznie więcej niż „internetowa aferka”.
Polska wrzała po ujawnieniu fałszywej kariery rzekomej gwiazdy Bollywood, a dziś ludzi wpływowych w internecie chętnie demaskują wszyscy. Ma to swoją nazwę: deinfluencing.
Okres wakacji najwyraźniej obudził w Polakach ukryte pokłady nudy, bo rzucili się tłumnie oglądać trzygodzinny materiał na YouTube, w którym gwiazda internetu demaskuje karierę gwiazdy telewizji śniadaniowych.
Spór o klip Katarzyny Nosowskiej pokazuje, że rozmowa o poczuciu humoru i parodii w sieci nie jest łatwa. W całej sytuacji nie chodzi nawet o hejt. Więc o co?
Beata Pawlikowska nie pierwszy raz zabiera głos w sprawie zdrowia psychicznego, ale pierwszy, gdy jej wypowiedź może skończyć się pozwem sądowym.
Część influencerów z radością czeka, aż skończy się ukrywanie komercyjnych współprac w internecie. Inni się boją. Kary to sygnał, że UOKiK traktuje sprawę poważnie.
Od kilku lat konserwatywni publicyści w Polsce straszą zjawiskiem „cancel culture” – kulturą unieważnienia. Tymczasem widać, że to „unieważnianie” bardzo sprawnie idzie właśnie im. Zwłaszcza że mają biznes po swojej stronie.
Na sprawę Barbary Kurdej-Szatan trzeba spojrzeć w szerokim kontekście. W gruncie rzeczy nie chodzi tu o to, czy aktorka miała prawo nazwać funkcjonariuszy straży granicznej mordercami, czy nie.
Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów bierze pod lupę profile gwiazd mediów społecznościowych. Podejrzewa, że o promowaniu produktów za pieniądze influencerzy informują skąpo. Albo wcale.
Dobrze się stało. Przez ostatnie lata można było czuć się jak frajer, kiedy oznaczało się każdą współpracę i patrzyło na brylujących w sieci celebrytów zupełnie przypadkowo fotografujących się z określoną marką wody, płynu do prania czy pasty do zębów.