Obserwatorzy zastanawiają się, jak Joe Biden poradzi sobie z podwójnym kryzysem: Afganistanem i klęską żywiołową na południu USA. Tym bardziej że rośnie jednocześnie liczba infekcji i zachorowań na covid.
Huragany są częstsze, silniejsze, jeszcze bardziej gwałtowne. Ziemia wysycha, nie daje plonów. Wyniszczone rolnictwo to głód, bieda i konieczność śmiertelnie niebezpiecznej migracji. W Mezoameryce katastrofa klimatyczna już dziś sieje spustoszenie.
Floryda, która szykowała się na huragan, to dziś najważniejszy politycznie stan w USA. Dla niej Donald Trump zrezygnował z Warszawy. Przynajmniej oficjalnie.
Prezydent zdaje sobie sprawę, że jeśli chce wygrać przyszłoroczne wybory, nie może żywiołu zlekceważyć. Na szczęście tym razem nie chce z nim walczyć za pomocą bomb.
Klęski żywiołowe to zawsze testy z przywództwa. Donald Trump rok przed walką o reelekcję nie może sobie pozwolić na oblanie tego egzaminu. Zwłaszcza że już jeden zawalił.
Do wybrzeży Stanów Zjednoczonych zmierza huragan Florence. Może okazać się jednym z najgroźniejszych w historii. Zarządzono już ewakuację 1,5 miliona mieszkańców.
Mamo, czy znów będzie nawałnica? – pytają dziś dzieci w Rytlu, ledwo niebo zaczyna sinieć.
I to dość mocno. Jest najprawdopodobniej kilkanaście ofiar śmiertelnych. Głównie w Holandii i w Niemczech. U nas dużo strat i zniszczeń.
W nocy z czwartku na piątek wiatr Ksawerego wiał z prędkością do 140 km/h. Dwie osoby nie żyją, a co najmniej 39 zostało rannych.
Trump znowu się naraził, ale Portoryko nie jest dla amerykańskich polityków tak ważne jak Teksas czy Floryda.