Twórcy horrorów, w przeciwieństwie do wielu ich bohaterów, mają się coraz lepiej. Z ukończonych w zeszłym roku 12 hollywoodzkich produkcji tego gatunku aż osiem trafiło na listy bestsellerów. Wynikałoby stąd, że mija era baśniowego fantasy i zbliża się triumf grozy.
Pora spojrzeć prawdzie w oczy – otaczają nas zombi. Przynajmniej w kinie. Ostatnio w wersji komediowej. Ale problem jest poważny.
Na ekrany kin wszedł właśnie „Czerwony smok” z Anthonym Hopkinsem jako demonicznym doktorem Lecterem oraz kolejna część filmowej serii „Halloween”, a w księgarniach pojawiło się „14 mrocznych opowieści” Stephena Kinga. Twórcy thrillerów i horrorów szukają nowych sposobów, by nastraszyć i przerazić publiczność, co wcale nie jest dziś takie łatwe.
Nie doczekaliśmy się rodzimego Stephena Kinga, Grahama Mastertona czy Thomasa Harrisa. Anglosaski horror cieszy się u nas sporą popularnością, dlaczego więc nie ma jego polskiej wersji? Gdzie się podziały polskie strzygi, zmory, wilkołaki i wampiry? Od czasu do czasu pojawiają się w niezbyt udanych filmach, ale w książkach współczesnych prawie ich nie ma.
Nowa Godzilla jest tak ogromna, że nie mieści się w kadrze, toteż najczęściej oglądamy ją w segmentach: najpierw łapska jak ruchome wieże Eiffla, potem ogon rozwalający całe kondygnacje mijanych domów, oczy jak latarnie morskie we mgle, w końcu paszczę, w której można swobodnie jeździć samochodem, co nastąpi w kluczowej scenie filmu.