Relacje polskiego filmu z polskim rapem były trudne. Serial „Infamia” nie jest przełomem, ale to odejście do kina tendencyjnego i nieudolnego na rzecz porządnie przygotowanej rozrywki.
„Infamia” to jedna z nielicznych do tej pory produkcji, w których rap wypada naturalnie. Jak się to udało?
Raperka robi niesamowite wrażenie niebywałą płynnością frazy, a soulowe i gospelowe naleciałości sprawiają, że płyty słucha się lekko i łatwo puścić polityczne kiksy mimo uszu.
Nowy album Travisa Scotta – niegdyś protegowanego Kanyego Westa, a dziś czołowej postaci rapu – jest imponujący, ale też przynosi świadectwo pewnego oderwania od rzeczywistości.
Gdzie się zaczął polski hip-hop? Nie wiadomo. Kiedy? Trudno stwierdzić. Przy okazji półwiecza hip-hopu na świecie śledzimy początki popularnego dziś gatunku.
Hip-hop, dziś światowy fenomen, powstał 50 lat temu podczas niepozornej imprezy. A pięć lat później w ciągu jednej letniej nocy stał się zjawiskiem masowym.
Wakacyjne przeboje już dawno przestały łączyć Polaków. Teraz każdy ma swoje.
Takiego rapu nie potraktuje poważnie publiczność tego nurtu. Ale nie sądzę, by się szczególnie gniewała, bo pomysł Franka Warzywa i Młodego B omija wszystkie rafy: niby satyra, ale bez zjadliwej ironii, niby teksty z pogranicza absurdu, ale przecież można je odczytać jako całkiem poważne metafory.
Zaproszenie Doroty Masłowskiej do katalogu SBM wydawało się rok temu świetnym ruchem wizerunkowym dla tej popularnej wytwórni rapowej.
Album lepiej działa jako zbiór singli niż jako całość.