Fiodor Dostojewski mógłby być dziś wymarzonym idolem naszego obozu władzy. 200 lat od urodzin pisarza widać na jego przykładzie, jak prawda i niuans przegrywają z potężnym mitem.
Na kilka dni przed zakończeniem festiwalu wyraźnych faworytów do głównych nagród wciąż brak. Zdarzają się niespodzianki, ale o arcydziełach nie słychać.
Po śmierci pisarza rozpoczyna się jego życie pośmiertne. O tym, jakie będzie, decyduje spadkobierca – troskliwy opiekun spuścizny, a czasem cenzor albo wręcz wróg twórcy.
Jest lekko, świeżo, bezpretensjonalnie. Co pewien czas powraca jednak poważne pytanie o skuteczność działania: facebookowego i teatralnego.
To opowieść o poczuciu winy i granicach odpowiedzialności, przywołująca skojarzenia z Dostojewskim i Kafką.
Zaczęło się od wielkich zapowiedzi, castingów i prac laboratoryjnych, a skończyło na teatralnopodobnym hamburgerze.
Tu i ówdzie przemyka, judząc i knując, wystylizowany na Krzysztofa Ibisza Marcin Czarnik jako Wierchowieński.
Nowy Zelenka i formuła kina w teatrze