W połowie sierpnia mija 30 lat od tamtego wydarzenia. Na farmę w Bethel niedaleko Woodstock zjechało wtedy pół miliona ludzi, by przez trzy dni i trzy noce słuchać muzyki. Legenda Woodstock przetrwała do dziś i choć potem urządzano większe i lepiej zorganizowane festiwale rockowe, w pamięci zbiorowej pozostał właśnie tamten - osobliwe święto miłości i pokoju w deszczu i błocie.
Tym razem tylko dwa dni trwał Festiwal Piosenki Polskiej w Opolu. Mógł trwać jeden dzień i też by wystarczyło. Piosenkarska konfekcja, jaką uraczono nas zwłaszcza na koncertach premier i debiutów, każe sądzić, że mamy do czynienia z upadkiem krajowej estrady. Nie ma się co łudzić - tego nikt nie kupi.
Nie ma w Polsce cyklicznej imprezy muzycznej bardziej owianej legendą niż Jazz Jamboree. Właśnie odbywa się po raz czterdziesty i znów Warszawa staje się na parę dni europejską stolicą jazzu. Przynajmniej w naszym mniemaniu.
W trakcie trwającego trzy tygodnie Festiwalu Krzysztofa Pendereckiego w Krakowie zagrano 19 koncertów. Publiczność słuchała kompozycji patrona Festiwalu, ale również i twórców dla niego ważnych: Strawińskiego, Mahlera, Dvořáka, Szostakowicza, Beethovena.
Zakończył się siódmy z kolei festiwal Warsaw Summer Jazz Days, który stał się najpoważniejszą konkurencją dla szacownego Jazz Jamboree. Od 1991 roku organizatorzy obu tych imprez dokładają starań, by żadna z nich nie pomyliła się z drugą. Wygląda na to, że z jazzem w Polsce jest jak z całą Polską - dzieli się na dwa.