W tym roku pierwszy termin ferii zimowych – najgorszy, bo tuż po świętach – wypadł w Dolnośląskiem, Mazowieckiem, Opolskiem i Zachodniopomorskiem. Ale chaotyczny rytm odpoczynku i wysiłku to utrapienie całej polskiej szkoły: nauczycieli, dzieci i rodziców.
W ośrodkach narciarskich praca wre cały rok, a zimową porą siedem dni w tygodniu przez okrągłą dobę. Wszystko, by przygotować trasy na kilka tygodni ferii. Zaglądamy tam, gdzie wstęp wzbroniony.
Tylko co dziewiąty rodzic (11 proc.) wyśle dziecko na zimową kolonię czy obóz. To mniej niż przed pandemią. Do odrobienia strat ostatnich trzech lat – o ile to w ogóle możliwe – jeszcze daleko, a w klientów i branżę turystyczną dodatkowo uderza wysoka inflacja.
Kończą się ferie dla dziecka, ale też dla matki albo ojca. Wracają lekcje online, wspólne pisanie sprawdzianów, podpowiadanie. Cała ta cholerna nauka, której rodzic nienawidzi.
Forsując nieżyciowe przepisy dotyczące ferii zimowych, partia rządząca zgotowała sobie bunt w gronie najwierniejszego elektoratu. Z Podhalem na szpicy.
W PiS już chyba czują: winter is coming. Reportaż Marcina Piątka z liczącego coraz większe straty Podhala od środy w kioskach w „Polityce” i we wtorek wieczorem na Polityka.pl.
To zimowi turyści roznieśli koronawirusa po kontynencie, więc operatorzy stoków robią wszystko, by tym razem przygotować się lepiej. Ich plany mogą jednak pokrzyżować politycy.
Nawet rządowe decyzje dotyczące sezonu narciarskiego – zmieniane z dnia na dzień o 180 stopni, niejasno przedstawiane i uzasadniane – pokazują, że ekipa PiS nie ma żadnego planu w kwestii zapobiegania dalszemu rozprzestrzenianiu się covid-19. Na dodatek na jej posunięcia wpływa polityka i brak odwagi.
Na zasłanych śniegiem alpejskich stokach kręcą się jeszcze wyciągi, a w doliny zagląda już wiosna. Jesienią liście drzew w dolinach barwią się złotem i czerwienią, a niebo nad górami zasnuwają ciężkie śniegowe chmury. Sezony zimowy i letni zazębiają się w Austrii dowodząc, że Stwórca chciał, byśmy nie gnuśnieli i z nart przesiadali się wprost na rowery.
Na zimowe ferie wyjechał tylko co dziesiąty uczeń. Mimo to polskie góry nie były w stanie obsłużyć nawet tak niewielu. Wszyscy winią termin ferii – taki sam w jedenastu województwach. To dlatego przez ostatnie dwa tygodnie brakowało wszystkiego: pokoi w hotelach, łóżek w schroniskach, stolików w restauracjach i orczyków na wyciągach. W przyszłym roku najprawdopodobniej będzie podobnie.