Włoska policja i prokuratura podejrzewają, że były prezydent Czarnogóry Milo Djukanović przez lata wspierał przemyt papierosów, broni i ludzi, organizowany przez neapolitańską Camorrę. Jeśli zarzuty wysuwane przeciwko temu politykowi potwierdzą się, Bałkany przeżyją kolejne trzęsienie ziemi.
Wygląda to na ponury kaprys historii: gdy Jugosławia w wielkim tempie demokratyzuje się i otwiera, nie ma pewności, czy w ogóle przetrwa jako państwo. Już dziś jest krajem po trosze wirtualnym: wchodząca w skład federacji Czarnogóra niezmiennie podkreśla chęć opuszczenia związku. Czarnogórski prezydent nie tylko zbojkotował przełomowe wybory, ale także nie uznaje prezydentury Vojislava Kosztunicy. Milo Dziukanović nie mówi nawet o nim publicznie – prezydent, lecz pan Kosztunica.
Kiedy niespełna trzy miesiące temu Vojslav Kosztunica odebrał władzę Slobodanowi Miloszeviciowi, wydawało się, że epoka jugosłowiańskiego dyktatora skończyła się raz na zawsze. Jugosławia szybko wyszła z międzynarodowej izolacji, a Zachód obiecał pomoc finansową. Tyle że na scenie politycznej znów pojawił się Miloszević i w dodatku zapowiada powrót do władzy.
O wojnie w Czarnogórze mówi się od czasu konfliktu w Kosowie. Przez ponad rok władze w Podgoricy igrały z ogniem, deklarując chęć opuszczenia jugosłowiańskiej federacji, znosząc wizy dla obcokrajowców (mimo ich obowiązywania w Jugosławii), prowadząc rozmowy z serbską opozycją, a nawet organizując własną armię. W końcu zareagowała druga strona – zdominowany przez Serbów parlament Jugosławii przyjął projekt zmian w konstytucji, zgodnie z którym Czarnogóra faktycznie przestaje być republiką i staje się podległym Belgradowi okręgiem.
W Czarnogórze sprawy secesji i suwerenności nie stawia się jeszcze na ostrzu noża. Politycy podkreślają jednak, że republika zerwała nie tylko z komunistycznym reżimem, ale przede wszystkim z kompleksem zależności od Serbii. Jeśli federacyjne państwo Jugosławia ma przetrwać, musi zostać zbudowane na nowych warunkach. Belgrad milczy na ten temat.
Gdy parlament jugosłowiański podjął niedawno uchwałę o przyłączeniu do Związku Białorusi i Rosji, władze w Czarnogórze, połączonej federacją z Serbią, uznały, że ta decyzja ich nie dotyczy. Bunt malutkiej republiki, który narasta od kilku lat, może stać się zarzewiem kolejnego konfliktu z udziałem serbskich wojsk. Jeśli sprawdzą się zapowiedzi o puczu szykowanym przez Slobodana Miloszevicia przeciwko prezydentowi Czarnogóry Milo Djukanoviciovi, każdy scenariusz stanie się możliwy.