Zwróciliśmy się do pięciu głównych, najbardziej znanych kandydatów na prezydenta z prośbą o specjalne przesłanie dla czytelników „Polityki”, ostatnie przed pierwszą turą wyborów słowo, mające zachęcić do głosowania właśnie na nich.
Elektorat konserwatywny głosuje rano, po mszy świętej. Wieczorem uaktywnia się wyborca centrowy i lewicowy, który w niedzielę załatwia sprawy, na które wcześniej nie miał czasu.
Kończy się kampania – bodaj najdziwniejsza od 20 lat – przychodzi moment decyzji.
W okresie wielkiego naporu politycznego IV RP Jarosław Marek Rymkiewicz, poeta z Milanówka, zadeklarował wielką miłość do Jarosława Kaczyńskiego za to, że ugryzł on Polskę w zadek (po prawdzie słowa te były bardziej dosadne). Gdyby trzymać się takich porównań rodem z „Polskiego ZOO”, to do żubra pasuje akurat, jak nikt inny, Włodzimierz Cimoszewicz.
Historie polskich rodów są pełne wzlotów i upadków, frapujących koligacji i zaskakujących postępków. Można się o tym przekonać na przykładzie prezydenta - elekta.
Do wyborów pozostało niewiele ponad trzy tygodnie. Ton, tak jak wcześniej, nie nadaje już Jarosław Kaczyński, bo widać, że i sztab Bronisława Komorowskiego zabrał się do walki.
Uroczystość w warszawskich Łazienkach, kiedy Bronisław Komorowski pokazał swój komitet, nie mogła być przełomowym wydarzeniem. Była jednak okazją do podkreślenia głównych wątków kampanii kandydata Platformy.
W kampanii wyborczej 2007 roku Platforma Obywatelska narzuciła wszystkim konkurentom swoją opowieść o Polsce oraz oddzieliła się hasłami miłości i normalności od ideologii i praktyki Czwartej RP. I wygrała.
Ogłaszając datę elekcji, marszałek Sejmu Bronisław Komorowski uruchomił wyborczy zegar.
Dopóki w grobie nie spocznie ostatnia ofiara katastrofy smoleńskiej, dopóty polityka nie zacznie się na dobre.