Zezwolenie na użycie zachodniej broni dalekiego zasięgu w Rosji wywołało ostrą reakcję. O takiej możliwości jak atomowy atak na Ukrainę zaczęli na Kremlu nagle mówić wszyscy. I Pieskow, i Miedwiediew, i Ławrow, a nawet sam Putin.
Prezydent Wołodymyr Zełenski powiedział, że Ukraina ma dwie drogi do zapewnienia sobie bezpieczeństwa. Jedna to wstąpienie do NATO, a druga – ponowne wejście w posiadanie broni jądrowej. Realne?
Wojna atomowa oznaczałaby unicestwienie ludzkiej cywilizacji, niewyobrażalne straty i cierpienie. Wspólne wysiłki, aby temu zapobiec, absolutnie zasługują na najbardziej znaną nagrodę na naszej planecie.
Chiński pokaz siły jest jedną z najbrutalniejszych metod, jakie można sobie wyobrazić. Już kilka godzin po upublicznieniu sprawa doczekała się fali komentarzy. Ale to tylko początek.
Czasy Reagana minęły, w wielu krajach nadeszły czasy populistów, którzy by sobie chcieli porządzić, ale niespecjalnie wystawiać na ryzyko. Zachód dozuje więc Ukrainie pomoc militarną tak, by nie doprowadzić Rosji do klęski, by nie docisnąć Putina do ściany Kremla od strony Mauzoleum Lenina. I na tym Moskwa gra.
Jeszcze raz sobie powiedzmy: atom to nie jest taka sobie broń, żeby jej używać bez zastanowienia. Nikt nie chce zbiorowego samobójstwa. Ale Rosja się miota, sytuacja staje się niezwykle skomplikowana.
Jarosław Kaczyński będzie zeznawał przed komisją ds. wyborów kopertowych, kto wygra wybory europejskie, nagrania rozmów współpracowników Zbigniewa Ziobry, awantura o ambasadora przy NATO, Rosja zaczyna ćwiczenia nuklearne.
Rosja zapowiedziała te ćwiczenia w powiązaniu z inauguracją kolejnej, piątej kadencji prezydentury Władimira Putina. Jeśli to sygnał, czego się po nich spodziewać, to najwyraźniej Kreml próbuje nas przyzwyczaić do broni jądrowej jako narzędzia walki. NATO musi z tego wyciągnąć wnioski.
Słynny ośrodek, w którym Robert Oppenheimer zbudował pierwszą bombę atomową, przeżywa drugą młodość. Znów będzie produkował plutonowe rdzenie do głowic nuklearnych. W Los Alamos się cieszą, ale sąsiedzi są pełni obaw.
Propozycja Andrzeja Dudy, by włączyć Polskę w program „nuclear sharing”, ma ten feler, że nie została uzgodniona z rządem. A to rząd ma narzędzia do prowadzenia solidnej analizy „za” i „przeciw”, a zwłaszcza do wysondowania Amerykanów w tej sprawie.