Na Bałkanach, obok wojny, piłka nożna jest wciąż jedyną rzeczą, która pozwala odróżnić od siebie narody. A czasem nawet je współtworzyć.
Ten konflikt bałkański okazał się rozwiązywalny i to przy użyciu środków dyplomatycznych, choć przez 28 lat wydawał się nie do ruszenia.
Putin nie zamierza zrezygnować z utrzymywania swych wpływów na Bałkanach, a Vuczić może zagospodarować poparcie jakie otrzymał z Moskwy.
Wschodnia Europa przestaje wierzyć w Zachód i traktować go jak cel, do którego warto zmierzać. Z wielu powodów.
Bałkany nie mogą stać wiecznie na progu UE. Muszą mieć jasną perspektywę, nawet odległą, ale wyraźną.
W coraz zgodniejszej opinii naszej połowy Europy nie udało się przyspawać do zachodniej. Jedna do drugiej nie pasuje. Odstaje. Ale czy wina za ten pękający związek leży tylko po jednej, wschodniej stronie?
Znudzona Ukrainą i kryzysem walutowym Europa zupełnie zapomina o Bałkanach. A te są jak wiązka granatów podwieszona pod miękkie podbrzusze kontynentu.
Z bośniackiego kryzysu aneksyjnego z przełomu lat 1908 i 1909 europejskie mocarstwa wyciągnęły wnioski, które zaprowadziły je na Wielką Wojnę.
Niespieszny tok narracji pozwala się w tej rodzinno-narodowej historii zanurzyć.
9 grudnia w Brukseli Chorwacja podpisała z Unią traktat o przystąpieniu. Może zmęczonej walką z kryzysem Europie potrzebny jest łyk rakii.