Jan Kobylański – silny człowiek Polonii w Ameryce Łacińskiej – został obalony jednocześnie w Argentynie i w Polsce. To koniec, ale i początek problemów.
Była Miss Świata Chilijka Cecylia Bolocco i były prezydent Argentyny Carlos Menem tworzą serial, jakiego jeszcze nie było.
Nowym prezydentem Argentyny na nadchodzące cztery lata został peronista Nestor Kirchner z Partii Sprawiedliwości. Jego rywal z tej samej partii, były prezydent Carlos Menem, wycofał się przed II turą. Ktokolwiek jednak by wygrał, musi pamiętać, że z fotela prezydenta Argentyny mało kto schodzi cały, zdrowy i o własnych siłach.
Dwadzieścia lat po upadku dyktatury wojskowej (1976–1982) wiek pełnoletni osiągnęły niemowlęta urodzone w obozach koncentracyjnych, odebrane zamordowanym później rodzicom i „ofiarowane” lub sprzedane bezdzietnym rodzinom wojskowych. Młodzi ludzie poszukują dziś swoich rodziców, nazwisk, tożsamości, a szefowie junty ponownie znaleźli się w areszcie – tym razem pod zarzutem kidnapingu.
Jaki kataklizm spadł na Argentynę, że zaledwie w czasie jednego półwiecza zamieniła imponujący rozwój na obecny kryzys? Żaden ekonomista ani politolog nie jest w stanie odpowiedzieć na to pytanie, bo wyjaśnienia nie da się wyrazić w liczbach czy formułach politycznych. Prawdziwa przyczyna jest tajemnicza i nieuchwytna, dotyczy bardziej pewnej predyspozycji psychicznej niż teorii ekonomicznej.
Argentyna ma przyszłość! – woła prezydent Eduardo Duhalde, piąty z kolei wyłoniony przez kongres w ciągu niespełna miesiąca. Czy to właśnie chcą usłyszeć rozebrani do pasa młodzi ludzie, którzy rzucają w policję kamieniami? Czy to jest zaklęcie, które ich uspokoi i pośle do domu? Bo jeśli nie, szykujmy się na szóstego prezydenta.
W całej Argentynie zapanowała radość i zgoda, jakby piłkarska reprezentacja kraju zdobyła złoty medal. Telewizja pokazała, jak prezydent de la Rua podpisuje dymisję, zaraz potem wsiada do śmigłowca, przebija się przez gęste chmury gazu łzawiącego i dymu z palonych opon i bierze kurs na Urugwaj. Mało kto w tej podniosłej chwili pamięta, że 25 lat temu tym samym szlakiem salwowała się ucieczką prezydent Isabel Peron, wcześniej ubóstwiana przez naród. 13 lat temu uciekał, tym razem lądem, prezydent Raul Alfonsin. De la Rua też był witany z aplauzem, a żegnany z ulgą. W ciągu ostatnich 70 lat wprowadzano stan wyjątkowy osiem razy. To takie polityczne argentyńskie tango.
W Brazylii i Argentynie rozegrać się ma decydująca bitwa o światowy ład ekonomiczny: utoniemy w kryzysie, czy opanujemy go. Oba kraje przeszły podobną drogę przez chaos i krwawe dyktatury wojskowe aż po mozolnie budowaną demokrację i gospodarkę rynkową. Obydwa wprowadziły walutę, która miała być twarda jak dolar. Brazylia popadła jednak w tarapaty.