Po ośmiu tygodniach od objęcia władzy Javier Milei tłumaczy obywatelom, że najpierw musi być w kraju gorzej, żeby potem było lepiej.
Argentyńczycy chcieli zmiany – jakiejkolwiek. I mają ją.
Neoliberał o skrajnie prawicowych, często wzajemnie sprzecznych poglądach społecznych pokonał w niedzielnej drugiej rundzie wyborów odchodzącego ministra finansów Sergio Massę. Jego prezydentura zapowiada się na totalną rewolucję w zarządzaniu państwem.
Mimo negatywnych trendów sondażowych i dopiero trzeciego miejsca w prawyborach pierwszą turę wyborów prezydenckich w Argentynie wygrał odchodzący minister finansów Sergio Massa. Ale radykał Javier Milei też wciąż się liczy.
Javier Milei za pośrednictwem medium łączy się z duchem swojego zmarłego psa, którego uważa za najlepszego doradcę. Wkrótce ten pies może zostać doradcą prezydenta Argentyny.
W wypowiedziach liderów starego BRICS dominował triumfalizm, ale większość obserwatorów uznała wyniki szczytu za porażkę.
Ubiegłotygodniowe prawybory prezydenckie w Argentynie zakończyły się dość niespodziewanym triumfem libertarianina i społecznego konserwatysty Javiera Mileia, który zdobył 30,1 proc. głosów.
Choć wybory odbędą się dopiero jesienią, argentyńska scena polityczna mocno się trzęsie – rozkołysał nią Javier Milei, zwycięzca prawyborów. Europa usłyszała o nim pierwszy raz, kiedy pojawił się na zlocie europejskich radykałów w Madrycie.
Nominacja filmu „Argentyna, 1985” do Oscara przypomniała światu o zbrodniach wojskowej junty. W Argentynie rozrachunki z przeszłością są tak żywe, jakby dyktatura skończyła się wczoraj.
Oba kraje przymierzały się do stworzenia wspólnej waluty w latach 80., miała się nazywać gaucho, na cześć pasterzy bydła z trawiastego pogranicza.