W Pakistanie trzeba przyzwyczaić się do widoku broni. Policjanci i żołnierze pilnują lotnisk i hoteli, gdzie mieszkają cudzoziemcy. Strażnicy hotelowi lusterkiem na długim kiju sprawdzają podwozie samochodu; podróżni przechodzą przez drzwi z wykrywaczem metalu.
Ameryka w patriotycznym zrywie szuka słusznej pomsty. Zapowiedziała odwet już w dniu ataku na Manhattan i Pentagon – i musi go dokonać. Wielkie okręty, samoloty, tysiące żołnierzy USA szykują się do uderzenia. Ale gdzie, kiedy, przeciw komu, jakimi siłami i z jakim skutkiem? Sojusznicy Stanów Zjednoczonych mają z tym nie mniejszy kłopot niż sama Ameryka.
Ten starożytny kraj można najechać i okupować, ale nie można nad nim zapanować. Odcięty od morza, wyżynny, z ostrym klimatem, widział wiele armii. Podbijali go Persowie, wojska Aleksandra Wielkiego, Arabowie, Mongołowie, próbowało Imperium Brytyjskie i sowieckie. Armie przyszły i poszły. Dla białych najeźdźców okazywał się piekłem.
Dla talibów starożytne posągi Buddy w dolinie Bamian to tylko bałwany wykute w kamieniu. Nie przejmują się nimi tak samo jak żywymi ludźmi poddanymi ich rządom. Mułła Omar, przywódca „islamskiego państwa afgańskiego”, rozkazał zniszczyć pomniki. I dopiero ten rozkaz przypomniał światu o tragicznym losie kraju.
Na granicy afgańskiej stanęło pod koniec września przeszło 250 tys. żołnierzy irańskich, zmobilizowano lotnictwo, a nawet marynarkę wojenną, choć Afganistan do morza nie przylega. Po drugiej stronie czeka na nich tylko 25 tys. żołnierzy talibów, ale za to dobrze zaprawionych w wojnie.