Zmiana się dokonała. Teraz szuka sobie miejsca w systemie. Lepiej jej pomóc, niż tracić energię na zawracanie rzeki.
Będę trochę drwił, choć w sumie cieszę się i pochwalam premiera za to, że wstrzymał ratyfikację ACTA.
Co tak naprawdę różni tych, którzy ściągają nielegalne pliki, od praworządnych użytkowników Internetu?
Zamieszanie wokół ACTA odsłoniło kilka problemów dotykających fundamentów naszego państwa. Na co dzień trochę odsuwanych na bok, dlatego warto je przynajmniej przedyskutować.
Nareszcie mamy własnych Oburzonych. Żadną podróbkę, nic z importu.
Awantura wokół ACTA już teraz ma pewne pozytywne skutki.
Osoby najaktywniej korzystające z Internetu to jednocześnie najaktywniejsi uczestnicy kultury, jak wynika z raportu „Obiegi kultury”. Kwestie ochrony własności intelektualnej natomiast zawsze były funkcją gry interesów i rozstrzygnięcia zależały od wyniku politycznej walki. Nie inaczej rzecz ma się z ACTA.
Wojna o ACTA, czyli międzynarodową umowę dotyczącą zwalczania piractwa internetowego i podróbek, przeniosła się z Internetu i ulic (w Kielcach doszło nawet do zamieszek) do Sejmu. Posłowie nie kryli oburzenia, że rząd chce podpisać umowę, która - w ich ocenie - godzi w podstawowe prawa obywatelskie. Tyle że większość ich zarzutów dotyczyła regulacji, które w polskim prawie są już od dawna. Kolejny raz się okazało, że nasi prawodawcy mają kłopoty z ogarnięciem prawa, które sami stanowią.
Polski rząd podpisał kontrowersyjne porozumienie ACTA, mimo licznych głosów niezadowolenia ze strony internautów zarówno w Sieci, jak i na ulicznych demonstracjach. Ich zdaniem ACTA na zawsze zmieni oblicze Internetu, cenzurując go. Mają też obawy, że ułatwi to inwigilację obywateli.
Unieruchomione zostały witryny m.in. prezydenta, premiera i ministerstwa kultury. Nowy front walki o Internet?