Data 4 czerwca 1989 r. miała być symbolem końca komunizmu w Polsce, potem jedności narodu, ale coraz bardziej dzieli. Głównie polityków, bo tzw. zwykłych ludzi mało obchodzi.
To, że w Magdalence negocjatorzy opozycji wypili do kolacji parę kieliszków z przedstawicielami peerelowskich władz, na losy świata i Polski raczej nie wpłynęło.
Najważniejsze znaczenie w tym procesie miały wybory parlamentarne z 4 czerwca 1989 r.
Wybory do sejmu kontraktowego 4 czerwca 1989 r. były i nadal są przedmiotem wielu analiz. Wiele z nich powiela mity, które narosły przez lata. Warto zatem pochylić się nad kilkoma z nich.
Czeka nas rocznicowy maraton. Przed nami obchody 80. rocznicy wybuchu II wojny światowej, 30-lecie III RP oraz 15-lecie polskiej obecności w Unii Europejskiej.
Po Okrągłym Stole (luty-kwiecień 1989), w przeprowadzonych 4 czerwca 1989 roku wyborach, opozycja weszła do parlamentu.
Politycy PiS gardzą tym świętem, bo niewielu z nich miało znaczący udział w opozycji solidarnościowej i demokratycznej.
„Zwracamy się z gorącym apelem o uczczenie 4 czerwca w wymiarze obywatelskim” – piszą we wspólnym liście Bronisław Komorowski, Aleksander Kwaśniewski i Lech Wałęsa.
Uczestniczyliśmy w czymś bezprecedensowym, historycznym, wywracającym stereotyp, że komunizm dojdzie kiedykolwiek do zmiany.
„Mamy nadzieję, że całkiem niedługo wrócimy do demokratycznego państwa” – mówi Mateusz Kijowski.