Warszawski wiec Donalda Tuska; Jarosław Kaczyński w Brukseli; co wyszło z cięcia podstaw; kłótnie w PiS; śmierć Janusza Rewińskiego.
Częściowo wolne wybory 35 lat temu oznaczały całkowitą zmianę. Podobnie dziś częściowa tylko reforma pisowni oznacza przewrót tak fundamentalny, że Polaków znów połączyły skłonność do buntu i krytyka systemu. Co do linii krytyki – o, tu już się różnimy.
Od epokowych wyborów 4 czerwca 1989 r. minęło właśnie 35 lat. Jak przeorała nas transformacja? Kto wygrał, a kto przegrał – opowiada historyk Michał Przeperski, autor świeżo wydanej książki „Dziki Wschód”.
Od Kanady przez Indie po Izrael. Nie tak łatwo znaleźć dziś ważny serwis informacyjny bez wzmianki o warszawskiej demonstracji 4 czerwca. W relacjach dominuje podkreślanie sukcesu frekwencyjnego oraz opinia, że Polakom kończy się cierpliwość do PiS.
Oto więc historia zatoczyła koło: zdrajcy i komunistyczni kolaboranci powracają jako polityczni bankruci z grymasem nienawiści na twarzach.
Tusk z głośnika składał ślubowanie („zwycięstwo, rozliczenie zła, zadośćuczynienie krzywdom ludzkim i pojednanie między Polakami”), co krakusom od razu skojarzyło się z przysięgą Kościuszki na Rynku.
Nie bez powodu przywódcy opozycji podczas marszu w Warszawie krzyczeli: „Obudź się, Polsko!” i „Zwyciężymy!”, bo właśnie tej wiary w zwycięstwo partiom demokratycznym brakowało najbardziej.
Pół miliona uczestników miał, według szacunków warszawskiego Ratusza, marsz 4 czerwca. „Ich nadzieją był brak naszej nadziei, ich siłą brak siły u nas. Skończyło się. Jeszcze Polska nie zginęła. Idziemy do zwycięstwa, znaleźliśmy w sobie siłę” – mówił Donald Tusk na pl. Zamkowym.
W niedzielę ulicami Warszawy przejdzie marsz 4 czerwca. Jak donosi Onet, organizatorzy zgłosili w warszawskim ratuszu, że został on przewidziany na 50 tys. osób. Zbiórka o godz. 12 na pl. na Rozdrożu, który jest w trakcie przebudowy.
Panika przed utratą władzy podsuwa desperackie pomysły. Pisowscy spece od reklamy politycznej chcieli uderzyć w marsz wolności 4 czerwca.