W porażce wyborczej Mario Vargasa Llosy, tegorocznego literackiego noblisty, splatają się wszystkie mroczne wątki dziejów Peru: rasizm, religijne fanatyzmy, arogancja elit i nadużycia władzy, bigoteria i obyczajowa hipokryzja.
Byłego prezydenta Peru Alberto Fujimoriego aresztowano w Chile i poddano procedurze ekstradycji. Stanie przed sądem. To precedens, nie zdarzyło się bowiem, by szef państwa, który zbiegł za granicę, odpowiadał w ojczyźnie za swoje czyny.
Alberto Fujimori uciekł z pokładu okrętu, który najpierw ocalił, a później skierował na dno. W drodze powrotnej z międzynarodowej konferencji państw Basenu Pacyfiku w Brunei prezydent Peru zatrzymał się w Japonii – ojczyźnie swoich przodków, skąd przez adiutanta odesłał do Limy insygnia kurczącej się z dnia na dzień władzy i list z rezygnacją. Parlament nie przyjął dymisji i uznał inżyniera Fujimori za moralnie niezdolnego do sprawowania władzy.
Odejdzie czy nie odejdzie? Po raz kolejny Alberto Fujimori, człowiek znikąd, który przez dziesięć lat rządził potomkami Inków, zaszokował Peru. Ta dekada mogłaby być wybornym tematem dla pisarzy pokroju Marqueza czy Peruwiańczyka Vargasa Llosy, który zresztą w 1990 r. stanął do walki o prezydenturę i przegrał z Fujimorim. Teraz Llosa powinien napisać powieść, której bohaterem mógłby uczynić szefa tajnej policji Vladimiro Montesinosa, peruwiańskiego Rasputina, prawą rękę Fujimoriego. I zadedykować ją Alejandro Toledo – indiańskiemu następcy peruwiańskiego Japończyka.