Rośnie popyt na wakacje w ciszy i bez tłoku, ale gorzej z ofertą. Rząd sprawił, że ci, którym wolno prowadzić gospodarstwa agroturystyczne, niekoniecznie są tym zainteresowani, a ci, którzy chcą – już nie mogą.
Jak to zrobić, żeby wypocząć, a zarazem sporo zobaczyć? Da się – spędzając urlop na łonie natury. Agroturystyka wraca w Europie do łask.
Czasem trzeba gołych gości pogonić z podwórka. Częściej – goście z tryumfem dzwonią do znajomych, że właśnie wydoili krowę. Stowarzyszenia agroturystyczne w Polsce oferują już 80 tys. miejsc wypoczynkowych. Krowa to tylko jedna z setek atrakcji, jakie rolnicy mają dla turystów.
Kiedyś turystów spędzających wakacje na Suwalszczyźnie miejscowi nazywali stonką: bo wykupywali w sklepach deficytowe towary, wydeptywali na polach ścieżki, zrywali w sadach owoce. Dziś wyglądają ich z nadzieją. Gospodarz, sklepikarz, właściciel baru wiedzą, że za letnikami idą pieniądze. Agroturystyka stała się szansą dla suwalskiej wsi.
Urzędnicy wątpili, okoliczni gospodarze przyglądali się, kręcili głowami. Po cichu rozpowiadali, że Raczkowski dom publiczny na bagnach stawia. Słabsza psychika by się załamała, ale nie on. – Uparty jestem i jak mi coś odradzają, zaraz to robię. To co zbudowałem, powstało dzięki temu, że mnie zniechęcali.