Rozmowa z kulturoznawcą Marcinem Kościelniakiem o tym, jak w Polsce od lat wykorzystywano aborcję w walce ideologicznej i politycznej, i o tym, że zawsze traciły na tym kobiety.
Objęcie prezydentury Meksyku przez pierwszą kobietę, Claudię Sheinbaum, ilustruje południowoamerykański paradoks, że polityka o epokę wyprzedza kulturę.
Mimo że dziś znalazła się większość dla poparcia dekryminalizacji aborcji, nie ma pewności, jak w kolejnych miesiącach zachowa się Polskie Stronnictwo Ludowe.
Posłanki Lewicy i Koalicji Obywatelskiej, które wracają z projektem do Sejmu, liczą na to, że drugie podejście będzie bardziej udane, a ludowcy skorzy do negocjacji.
Zbliżająca się kampania prezydencka powoduje, że pojawiają się liczne przekazy – te płynące z Nowogrodzkiej, ale też od przeciwników rządu Tuska w obozie demokratycznym – które budują obraz chylącej się ku upadkowi władzy i nostalgii za starymi dobrymi czasami. Oto kilka z nich.
Okazuje się, że problemem nie są przepisy – przy odrobinie dobrej woli można wypracować ich mniej drakońską wykładnię. Problemem jest raczej mentalność – rozumienie roli lekarza, przywiązanie do decydowania za innych czy wyższościowość, zatrącająca niekiedy o seksizm.
W sprawach z aborcją w tle rekomendacje dla prokuratorów dopiero powstają. Państwo nadal płaci za bezprawne dochodzenia. A prolajferzy nadsyłają kolejne donosy.
Bogdan Świączkowski, ówczesny prokurator krajowy, w październiku 2020 r. polecił ściganie organizatorek protestów kobiet. Od początku było jasne, że sprawa jest polityczna. Że to rodzaj zemsty za walkę z władzą.