Po kilku chudych latach 74. edycja ma zwiastować odrodzenie festiwalu. Na pytanie, jak pogodzić artystyczną jakość z polityką – znakiem firmowym Berlinale – trudno jednak udzielić zadowalającej odpowiedzi.
Nic dziwnego, że Abel Ferrara na styku tysiącleci wyniósł się z Nowego Jorku. Może i ta nieformalna stolica świata zachodniego nadal świetnie prezentuje się na pocztówce czy w filmowym kadrze, ale już dawno pożarła ją konsumpcjonistyczna chuć.
Jako dramat „Tommaso” irytuje, wydaje się przydługi i nudnawy.
„Witamy w Nowym Jorku” budzi nie tyle niesmak i odrazę, co smutek i przygnębienie.
Film - dziwoląg, który komercyjnie nie rokuje najlepiej, ale zwolenników też powinien mieć.