Po wystawie zorganizowanej w galerii Zachęta jej organizator żalił się: „Zdawało się, że skoro pokażę publiczności naszej sztychy arcytworów sztuki, o której słabe miała pojęcie, to publiczność zrozumie moje dobre chęci, że i prasa te dobre chęci poprze. Tymczasem stało się coś wręcz przeciwnego”. Kto tak gorzko się skarżył? Kolekcjoner Feliks Jasieński, a rzecz miała miejsce niemal równo przed wiekiem.
. Wkrótce po wystawie w Zachęcie sztuka japońska stała się w Polsce modna. W stylu japońskim pisano, malowano, rytowano, do dobrego tonu należało znać najwybitniej-szych twórców Kraju Kwitnącej Wiśni. Ciekawe, jak potoczą się dalsze artystyczne losy odsądzanych dziś od czci i wiary Piotra Uklańskiego i Maurizio Cattelana. Wszak historia lubi się powtarzać.
Niemal równocześnie otworzono w stolicy dwie wystawy: jubileuszową ekspozycję z okazji stulecia galerii Zachęta oraz – w Centrum Sztuki Współczesnej – „Scenę 2000”, przegląd dorobku młodych twórców wykraczających poza tradycyjne konwencje, czy jak to się zazwyczaj pisze: awangardowych. Zapewne przez przypadek obie doskonale się zazębiają; dokładnie tam, gdzie kończy się jedna, zaczyna się druga. Łącznikiem zaś stało się troje artystów, których prace wystawiono w obu miejscach: Katarzyna Kozyra, Mirosław Bałka i Paweł Althamer.
ciężkiej pracy na roli. Nie wspomnę już o Centrum Sztuki Współczesnej, w którym do zakrycia wszystkich eksponowanych tam golizn trzeba by oddelegować cały parlamentarny klub.Piotr Sarzyński
Od dawna wiedzieliśmy, iż bohaterem masowej wyobraźni jest Matejko z jego „Bitwą pod Grunwaldem”. Od niedawna dodatkowo wiemy, iż antybohaterem jest Uklański z jego „Nazistami”. Co zaś mieści się między tymi biegunami? Jakiej sztuki Polacy potrzebują?
W naszym rodzimym zbiorze gwiazd występują wszelkie istniejące we wszechświecie formy. Mamy więc czerwone olbrzymy (namaszczone jeszcze przez komunistów), białe karły (dawniej reakcyjne, bo namaszczone przez Zachód), supernowe (wynoszone na firmament natychmiast po debiucie), pulsary (pulsujące osiągnięciami – od wybitnych po mierne), a nawet czarne dziury (trudno się dopatrzyć, by błyszczały). Najjaśniej świecą przelatujące przez nieboskłon komety.
jedynie ci, którzy je tam umieścili, a więc agenci, wydawcy, impresariowie, producenci. Dziennikarzom, krytykom i całemu narodowi pozostaje jedynie rola biernych kibiców lub zaangażowanych fanów.Piotr Sarzyński
rozmowa z prof. Adamem Myjakiem, rzeźbiarzem, rektorem ASP w Warszawie
plastyków. Niech pan wymieni choć stu, którzy byliby widoczni i publicznie znani przez swoją twórczość, nie mówiąc już o takich, którzy by się z tzw. czystej twórczości utrzymywali. Rozmawiał Piotr Sarzyński Prof. Adam Myjak (ur. 1947). Ukończył studia na Wydziale Rzeźby Akademii Sztuk Pięknych w
[nie zaszkodzi przeczytać]
” Caravaggia wystawiane niegdyś w stołecznym Muzeum Narodowym nie doczekało się w publicznej telewizji takiej reklamy, mimo iż z artystycznego punktu widzenia ma się ono do rzeczonego „Rubensa” mniej więcej tak jak Ferrari do Trabanta. Telewizja próbowała przekonać widzów, iż mają do czynienia z wielką artystyczną sensacją. Niestety, to tylko wielka hucpa.Piotr Sarzyński
Są w Polsce twórcy, których kochać należy. Wbijano nam to do głów od dzieciństwa: w szkole, w domu, w książkach i gazetach. Kochać ich musimy za patriotyzm, głębokie przesłanie ich sztuki, czasem także za walory artystyczne. W owym Panteonie Wielkich i Nieśmiertelnych usadzono więc Matejkę i Malczewskiego, Grottgera i Chełmońskiego. A Piotr Michałowski? Otwarta niedawno w Muzeum Narodowym w Krakowie wielka wystawa jego prac uświadamia nam, że tu sprawa jest nieco bardziej skomplikowana, a uwielbienie nie takie znowu oczywiste.
i historyjek, ale produkował konie w tysiącu wersji. Być może konie Michałowskiego byłyby do przyjęcia także w tak potężnej dawce, gdyby nie fakt, iż stanowiły w polskiej sztuce miłe złego początki. Nie wiem, na ile pod wpływem osiągnięć mistrza Piotra rodzime malarstwo zostało w XIX wieku wręcz
Jeszcze nie było w Polsce takiej wystawy. Pablo Picasso, Salvador Dali, Andy Warhol – to tylko trzech z dziesięciu wielkich twórców, których dzieła można oglądać na wystawie „Klasycy XX wieku” w stołecznej Zachęcie. Pomysł wystawy dostarczyła „Polityka” zamieszczając ranking najwybitniejszych twórców mijającego stulecia.
wartości sztuki: Balthusa, Giorgio Morandiego, Luciana Freuda, Marca Chagalla. Być może wywyższą tych, którzy teraz wprowadzają awangardę w XXI wiek, jak Bruce Naumann czy Joseph Kosuth. Ale to już zmartwienie innych. Nam pozostaje wystawa, którą można zwiedzać do 3 grudnia br. Piotr Sarzyński Wystawa
Wystawa stanowi doskonałą lekcję pokory, przypomina, jak względne są w sztuce wszelkie wartościowania. Ci, którzy byli wielcy, odeszli w zapomnienie, a być może inni ciągle jeszcze czekają na odkrycie.
W artykule „Mrożona krew na wystawie” (POLITYKA 42) Andrzej Osęka przedstawił przerażającą wizję sztuki współczesnej, przesiąkniętej zepsuciem, plwocinami i krwią, zdemoralizowanej, z premedytacją łamiącej wszelkie tabu, słowem odrażającej. Niestety, dużo więcej w tym obrazie demagogii niż prawdy.
Gdy z Muzeum Narodowego w Poznaniu skradziono – wyceniony na 7 mln dolarów – obraz Claude’a Moneta „Plaża w Pourville”, strata była tym bardziej bolesna, że to jedyne dzieło tego artysty i jedna z nielicznych prac impresjonistycznych w zbiorach polskich.
” Moneta za 10 tys. dolarów, czyli mniej niż 1 proc. wartości dzieła. Kilkakrotnie udało się zwabić złodziei podstawiając im agentów policji grających rolę bogatych kupców. W ten sposób odzyskano m.in. 119 płócien Picassa skradzionych w Awinionie oraz słynny „Krzyk” Muncha. Są i przypadki
Z realizacją tej wystawy – jak przyznała szefowa muzeum Zofia Gołubiew – zwlekano kilka lat, a wernisaż przesuwano kilka razy. Bo choć współczesne media wręcz nieprzyzwoicie zbanalizowały śmierć (katastrofy, wojny, wypadki drogowe), to równocześnie samo umieranie jest tematem tabu, wstydliwie omijanym przez wszystkich. Słusznie więc obawiano się, czy widzowie zaakceptują tak wielką jednorazową dawkę sztuki wanitatywnej.
, że wyszły spod tej samej ręki? To fakt, że nasze zbiory muzealne, przetrzebione przez kolejne wojny, są bardzo skromne. Ale to jeszcze nie powód, by dla sukcesu frekwencyjnego awansować do grona arcydzieł dzieła nie zasługujące na ów szlachetny tytuł.Piotr Sarzyński
Kiedy przed rokiem omawiałem pokonkursową wystawę „Satyrykon 2000", wyraziłem życzenie, by w następnej edycji było bardziej śmiesznie. I choć padł kolejny rekord frekwencji (nadesłano 2640 prac z 52 krajów), to wieńczące owo stulecie zawody w rozśmieszaniu nie odbiegały od normy lat poprzednich. Czyli dużo okazji do uśmiechu pod nosem, kilka – do lekkiego chichotu, żadnej – do prawdziwego wybuchu.
Nowy ustrój dość skutecznie przeorał w ostatnim dziesięcioleciu polską kulturę. Nie wiadomo czy przez zapomnienie, czy przez nieuwagę ostało się jednak kilka skansenów dawnego porządku – instytucji ze starą nazwą, w większości nadal należących do Skarbu Państwa. Tworzą one relikty socjalizmu w kraju, który od dawna pragnie uchodzić za kapitalistyczny.
Zwykło się – i słusznie – sądzić, iż najbardziej właściwym miejscem dla dzieł sztuki opuszczających pracownie artystów są muzea i ściany naszych mieszkań. Ale nie w Polsce. U nas rolę muzeów coraz częściej przejmują banki, hotele i zamożne firmy, zaś domowych ścian – pracownie artystów, które pęcznieją od namalowanych i niesprzedanych obrazów. W sztukach pięknych popyt wcale nie kształtuje podaży, a dzieł przybywa znacznie szybciej niż kupców.
Zdzisława Beksińskiego. W czasach, gdy jego popularność w kraju sięgała wyżyn, jego obrazy należały do rzadkości, albowiem związany kontraktem wszystko, co namalował, przekazywał do paryskiej galerii Piotra Dmochowskiego.Co łaskaDo końca lat 80. istniał przy Ministerstwie Kultury i
W czerwcu tego roku na warszawskich słupach ogłoszeniowych pojawił się anons, że 1 lipca na torze wyścigów konnych na Służewcu wystartuje wierzchowiec Donaida o pięciu nogach. I rzeczywiście, na plakacie dumnie prężył się koń z dodatkową kończyną. Nie był to jednak dziw natury, ale kolejna akcja łódzkiego artysty Cezarego Bodzianowskiego, który – przy współpracy Galerii Foksal – wsparł zwierzę własną nogą.
performance, ale też jakieś nietypowe. – Cezary Bodzianowski to artysta zupełnie wyjątkowy na dzisiejszej polskiej scenie artystycznej – ocenia Piotr Rypson, krytyk sztuki. – W jego „działaniach” absurd o dadaistycznej proweniencji łączy się z lokalnym poczuciem humoru
Tadeusza Kantora pamiętamy najczęściej dzięki jego teatrowi. Rzadziej – dzięki jego malarstwu. Wyjątkowo tylko – dzięki jego happeningom i artystycznym akcjom. I ten właśnie nieco zapomniany obszar aktywności postanowiono ostatnio przywrócić pamięci wystawą w krakowskim Bunkrze Sztuki. A przy okazji postawiono na nowo fundamentalne pytanie: czy był Kantor jedynie zręcznym naśladowcą zachodnich artystów, inteligentnie adaptującym artystyczne mody, czy – wręcz przeciwnie – oryginalnym twórcą, wnoszącym do historii sztuki nowe wartości?
Kompozytor Wojciech Kilar odebrał w tym roku Złote Berło przyznane mu przez Fundację Kultury Polskiej. Nagroda jest iście królewska, towarzyszy jej bowiem czek na 100 tys. złotych. Jednak tylko nieliczni rodzimi twórcy mogą liczyć na uznanie wsparte znaczącą sumą pieniędzy. Bo choć wyróżniamy artystów nader chętnie, to zazwyczaj honorowo: dyplomem lub statuetką.
W 1967 r. Beatlesi wylansowali jeden ze swych wielkich przebojów: „All you need is love” (Miłość jest wszystkim, czego potrzebujesz). Ten sam tytuł nosi wystawa otwarta ostatnio w gdańskiej galerii Łaźnia. Zbieżność nie jest przypadkowa: za każdym razem chodziło o manifestację. W piosence – ducha wolnej miłości epoki dzieci-kwiatów. W galerii – postaw współczesnych artystów wobec miłości.
Na początku lat 90. dość powszechnie głoszono zgon artystycznego plakatu. Skomercjalizował się, zniknął z ulic wyparty przez wielkie handlowe billboardy, zatracił swój dawny urok – głosił komunikat o śmierci. Nekrologi okazały się jednak przedwczesne. Otwarte niedawno w Warszawie Międzynarodowe Biennale Plakatu daje wspaniałą okazję do porównania kondycji rodzimej „sztuki ulicy” z tym, co robi się na świecie.
Imię: Polonia. Płeć: żeńska. Wzrost: średni. Wiek: 20–30 lat. Stan cywilny: panna (?). Dzieci: liczne, cały naród. Lico: blade. Szata: powiewna. Wyraz twarzy: bardzo cierpiący. Stan psychiczny: bezwolność z elementami autyzmu i melancholii. Stan zdrowia: ogólne osłabienie, chore serce, chora dusza. Znaki szczególne: obiekt kultu.
Jeden tylko paragraf w nowelizowanej właśnie przez parlament ustawie o prawie autorskim wart jest co najmniej 100 milionów dolarów. Na tyle bowiem wyliczyli swoje roczne koszty rodzimi nadawcy telewizyjni, których ów zapis zobowiązuje do wypłacania tantiem dla twórców i artystów. Nic więc dziwnego, że obie strony sporu (na przeciwnej barykadzie okopały się stowarzyszenia twórcze) zaciekle walczą; oficjalnie o zakres twórczych praw, nieoficjalnie – o gigantyczną kasę.
W epoce kultury obrazkowej zanika w Polsce jedna z najstarszych i najbardziej klasycznych form obrazkowych – ilustracja książkowa. Wszechwładnie króluje importowana tandeta a` la Disney. Niezrównany Michał Elwiro Andriolli zapewne przewraca się w grobie.
Zjednoczonych kręcony jest właśnie pewien kultowy film. Być może należną czcią otaczają go producent i reżyser, ale to trochę za mało, by zasłużyć sobie na ów przymiotnik. Drodzy koledzy po fachu, wykażcie się choć odrobiną wstrzemięźliwości w oddawaniu hołdów złotym cielcom.Piotr Sarzyński
Miłośnicy filmu „Rejs” zapewne pamiętają refleksję o dawnych malarzach, którzy „malowali ludzi starych i pokurczonych”. Otwarta ostatnio w amsterdamskim Rijksmuseum wielka wystawa „Chwała złotego wieku” przekonuje, że przynajmniej możliwości twórców holenderskich wykraczały daleko ponad geriatryczne portrety. Malarstwo północnych Niderlandów w XVII w. to była prawdziwa rewolucja.
czynna będzie do 17 września. Piotr Sarzyński z Amsterdamu Specjaliści Minilista najwybitniejszych holenderskich malarzy specjalistów z XVII w.: • Abraham van Beyern oraz Pieter de Putter – kramy i stoły ze śniętymi rybami; • Jan Davidsz de Heem – kwiaty i owoce
Równo 50 lat temu zmarł Wacław Niżyński, przez wielu uważany za najwybitniejszego tancerza baletowego wszech czasów. Był podziwiany i wielbiony, pisano o nim: „anioł, geniusz, boski tancerz”. Autorzy książki „1000 postaci tysiąclecia” umieścili go na 405 miejscu, przed Chopinem, Engelsem, Chaplinem. Stał się legendą, a przecież na scenie występował zaledwie przez dziesięć sezonów.
Hutnicy, traktorzystki i przywódcy partyjni upozowani w teatralnych gestach, nieodmiennie pełni radości i optymizmu malującego się na twarzach. Akademicki porządek kompozycji, pospieszna bylejakość malarska i infantylizm psychologiczny. Właśnie tak z reguły pamiętamy sztukę socrealizmu. Otwarta niedawno w stołecznej Zachęcie wystawa „Nowocześni 1948–1954” uświadamia, że rzeczywistość artystyczna tych czasów była nieco bardziej skomplikowana.
[tylko dla znawców]
na zakupy. Jeszcze raz przez kulejącą politykę kulturalną kolekcjonerski brylant okazał się mieć skazę. Szkoda. Piotr Sarzyński [lektura obowiązkowa][warto mieć w biblioteczce][nie zaszkodzi przeczytać][tylko dla znawców][złamane pióro]
W ostatnim dziesięcioleciu prawdziwym monopolistą w organizowaniu wystaw sztuki z C.K. Austro-Węgier i Niemiec przełomu XIX i XX wieku stał się Kraków. Pokazywano tam między innymi dorobek takich gwiazd jak Egon Schiele, Gustav Klimt, Emil Nolde, Oskar Kokoschka. Przełomu w tej praktyce dokonała ostatnio sopocka Państwowa Galeria Sztuki, sprowadzając kolekcję dzieł Alfreda Kubina.
szczególnie w cyklu ilustracji do Biblii, świadomie prymitywizujących i nawiązujących do tradycji ludowej ilustracji. Piotr Sarzyński Alfred Kubin (1877–1959) z pochodzenia był Czechem. W młodości uczył się zawodu fotografa. Przez trzy lata studiował w słynnej monachijskiej Akademii Sztuk Pięknych
Nie opuszcza nas ochota do życia na kredyt. Choć Rada Polityki Pieniężnej robi co może, byśmy więcej oszczędzali, a mniej pożyczali, to zadłużenie gospodarstw domowych systematycznie rośnie. Nic dziwnego, tworzymy z bankowcami zgrany tandem: my staramy się szybko nadrobić cywilizacyjne zaległości – kupować nowe samochody, pralki, lodówki – oni chcą na tym zarobić. Jesteśmy dla nich prawdziwą żyłą złota, bo swoje zobowiązania spłacamy na ogół sumiennie i regularnie. O kłopotach obie strony mówią niechętnie. Mimo to postanowiliśmy poznać ciemną stronę kredytowej gorączki.
wierzycieli wybiera drogę żmudnych negocjacji, tak by odzyskać pieniądze i nie stracić kredytobiorcy. – Klient niepłacący jest nadal naszym klientem – zapewnia Piotr Buszka z Cetelem Polska, firmy kredytowej związanej z francuskim bankiem Paribas. Podkreśla, że jednym z największych
„Galeria Zachęta ulega »Polityce«, która idzie na pasku kultury masowej” – stwierdził oburzony prof. Stefan Morawski w dyskusji panelowej zorganizowanej przy okazji wystawy „Słońce i inne gwiazdy” (POLITYKA 10). Sala kinowa Zachęty pękała w szwach i zgromadziła najwybitniejszych polskich luminarzy historii i krytyki sztuki. Okazało się, że nasz redakcyjny pomysł rankingu wyłaniającego dziesięciu najwybitniejszych twórców polskiej sztuki XX wieku i powstała na jego bazie ekspozycja rozbudziły ogromne emocje.
stanu zadowolenia historycznego. Nie ma więc innej sztuki jak właśnie awangardowa. – Zanim podejmiemy zobowiązanie, żeby Piotr Sarzyński zdecydował się na dobrowolne rozstrzelanie, a wcześniej rozstrzelał Andrzeja Osękę – mówił Paweł Sosnowski – zapytam: kiedy ostatnio tyle
[tylko dla znawców]
Dawno, dawno temu żyli sobie szczęśliwie król, królowa i cały ich dwór. Aż pewnego razu pojawił się, nie wiadomo skąd, zwykły pastuch i zaczął głosić wiarę w nowego boga. Zamieszał w głowach, urzekł królową, uwiódł poddanych i tylko dzielny król pozostał samotny i nieczuły na uroki wichrzyciela, którym okazał się bóg Dionizos. Tak w największym skrócie streścić by można libretto opery Karola Szymanowskiego „Król Roger”, której premiera odbyła się właśnie na deskach Teatru Wielkiego – Opery Narodowej w Warszawie.
premierą „Króla Rogera” na scenie Teatru Wielkiego swe umiejętności pokazywał słynny iluzjonista David Copperfield. To zabawna zbieżność, ale w obu przedstawieniach postacie znikały, postacie fruwały. Tam jednak była to magia oparta o wielkie sztuczki, tu zaś – oparta o wielką sztukę. Piotr Sarzyński
„Piotruś Pan” na deskach stołecznego teatru Roma jest największym, od czasów wystawienia „Metra”, przedsięwzięciem artystycznym. Tym razem tercetu Jeremi Przybora, Janusz Stokłosa, Janusz Józefowicz. I wszystko wskazuje na to, że ze sporymi szansami na równie spektakularny sukces. Aż dziw bierze, że przez kilka lat nie można było znaleźć teatru, który zdecydowałby się wystawić tę klasyczną, ba, legendarną opowieść o chłopcu, który nie chciał dorosnąć.
„Słońce i inne gwiazdy” to wystawa, której nie wymyśliłby żaden kurator w Polsce. Jak wytłumaczyć pomieszczenie obok siebie twórców żyjących w tak odległych światach wyobraźni jak Witkacy i Opałka, Strzemiński i Wojtkiewicz, Kobro i Kantor? Czy to się podoba, czy nie – takie były wyniki ankiety przeprowadzonej przez „Politykę” jesienią ’99 na najwybitniejszych polskich twórców sztuki XX wieku. Ekspozycja ich dzieł została otwarta w stołecznej Zachęcie. Głównym sponsorem wystawy jest „Polityka”.
W gdańskiej Łaźni, bodaj najbardziej poniewieranej przez lokalne władze galerii w Polsce, trwa wystawa „Negocjatorzy sztuki. Wobec rzeczywistości”. Jej tytuł brzmi obiecująco. Z jednej bowiem strony przywołuje tradycyjne pytania o rolę, miejsce i posłannictwo artysty w życiu i społeczeństwie. Z drugiej – daje do zrozumienia, że mamy do czynienia z syntezą tego, co dzieje się obecnie w polskiej sztuce.
Nie od wczoraj wiadomo, że kultura stała się towarem, który trzeba dobrze opakować i umiejętnie sprzedać. Prawdę tę już dawno przyswoiła sobie branża muzyki rozrywkowej, ale niezwykle powoli dociera ona do środowiska muzyki klasycznej. Niedawno zakończone w Cannes wielkie targi muzyczne MIDEM jeszcze raz dowiodły, że Polihymnia nie może zdecydować się, czy pozostać dziewicą, czy zostać taką trochę latawicą.
, by dyskredytować sukces Polski w ogóle, a Pendereckiego w szczególności, ale by pokazać, że od wielkiego „classic-biznesu” dzieli nas jeszcze przepaść. To, co zyskaliśmy w Cannes, jest dopiero początkiem długiej i uciążliwej drogi do wypromowania w świecie naszej muzyki, tej dawnej i tej współczesnej. I nie jestem pewien, czy na dłuższą metę naszym artystycznym dziewictwem podbijemy świat. Piotr Sarzyński z Cannes
Rozmowa z Leonem Tarasewiczem, laureatem Paszportu „Polityki”
? Dotychczas sprzedałem w kraju osobie prywatnej tylko jeden obraz, a i to całkiem niedawno. Rozmawiał Piotr Sarzyński Leon Tarasewicz, ur. 1957 r. W 1984 r. ukończył Akademię Sztuk Pięknych w Warszawie, a od 1996 prowadzi w macierzystej uczelni pracownię malarstwa. Laureat nagrody im. Jana Cybisa. Jego prace prezentowano m.in. w Muzeum Narodowym we Wrocławiu, Galerii Zachęta oraz wielu galeriach i muzeach na świecie. Mieszka i pracuje w Waliłach na Białostocczyźnie.
[warto mieć w biblioteczce]
Pierwsze Paszporty „Polityki” wręczaliśmy w kameralnym gronie w siedzibie naszej redakcji. W ubiegły wtorek, gdy robiliśmy to po raz siódmy, stołeczny Teatr Mały okazał się być za mały.
skali światowej i miarą naszej zaściankowości. Zaś sponsorzy wolą inwestować w masowe imprezy. Chyba zbyt wiele oczekiwaliśmy od młodego polskiego kapitalizmu.Piotr Sarzyński