Niedawno dowiedziałem się, że we Włoszech artykuły wspominkowe pisane z okazji śmierci osób powszechnie znanych nazywane są krokodylami. Oczywiście od łez, które płyną (zazwyczaj nie bardzo szczerze). Artykuły takie pisze się zazwyczaj zawczasu i zamyka w redakcyjnym sejfie w oczekiwaniu na smutną okazję.
Kilkadziesiąt lat temu telewizja niemiecka (oczywiście na zachodzie Niemiec) zakupiła mój film „Za ścianą” i trzymała go przez rok w podobnej roli, na wypadek jak się coś zdarzy, np. spadnie samolot, coś wybuchnie czy się spali, i trzeba będzie szybko zdjąć z programu to co za bardzo frywolne i wesołe, to mój film będzie jak znalazł – bo smutny, w podniosłym nastroju. Po roku wyjęto mnie z sejfu i wyświetlono bez wypadku, ale jakiś inny utwór legł znów w sejfie w oczekiwaniu na ewentualność żałoby. Kilka moich później nakręconych filmów pojawiało się w programach w Wielkim Poście, a ściślej mówiąc w Wielkim Tygodniu, najczęściej w Wielki Piątek, gdzie w krajach chrześcijańskich (obu zachodnich wyznań: u katolików i protestantów) przyjęło się raz w roku przeżywać chwilę powagi, zamyślenia nad życiem i śmiercią i w czasach, kiedy wiara była jeszcze powszechna, a perspektywa odkupienia oczywista.
Przypominam sobie o tym wszystkim w Wielkim Poście poruszony uwagą Miłosza o tym, że przez wieki cała nasza kultura opierała się na jakiejś wierze. Przekonanie o istnieniu Boga w takiej czy innej postaci było przez wieki powszechne, a ateizm czy też świadoma obojętność na metafizykę była postawą wyjątkową.
Dziś wydaje się, że proporcje się odmieniły i słuchając niedawno pani profesor Anny Świderkówny, biblistki, zdałem sobie sprawę, że tam, gdzie w Ewangelii mówi się o wierze (czasami małej wierze), to nie chodzi o tę podstawową wiarę w Istotę Wyższą, tylko o coś, co w tradycji świętego Augustyna można określić precyzyjniej pokrewnym słowem „zawierzenie”.
Polityka
13.2002
(2343) z dnia 30.03.2002;
Zanussi;
s. 111