Coraz więcej mówi się o pomyśle, aby przez łączenie operatorów sieci telefonii stacjonarnej stworzyć konkurencję dla Telekomunikacji Polskiej SA. Wciąż ma ona na rynku dominującą, a w zasadzie monopolistyczną pozycję. Skutków tego najdotkliwiej doświadczają użytkownicy telefonów: w Polsce rozmowy są o wiele droższe niż w innych krajach. Ten monopol jednak od lat pielęgnowało państwo, najpierw – bo TP SA była firmą państwową, potem – aby wziąć jak największe pieniądze przy jej prywatyzacji. W rezultacie monopolistyczna pozycja TP SA służy dziś nabijaniu kieszeni jej prywatnych właścicieli. Z pomysłu, aby stworzyć TP SA silnego konkurenta, należałoby się więc tylko cieszyć, gdyby animatorami tej inicjatywy były same przedsiębiorstwa telekomunikacyjne. Tak jednak nie jest – pomysł lansuje Ministerstwo Skarbu, mające znaczące udziały w spółkach, które mają być graczami w jego realizacji (KGHM, PKN Orlen, PSE, Tel-Energo, NOM), oraz Ministerstwo Infrastruktury. Budzi to obawy, że chodzić może o stworzenie wielkiego organizmu gospodarczego, którym rządzić będą politycy. Nie bardzo też wiadomo, skąd nowy twór – nieoficjalnie nazywany już Krajową Grupą Telekomunikacyjną – weźmie spore pieniądze, które są niezbędne, aby mógł skutecznie funkcjonować. Ewentualna zamiana 400 mln euro, które mali operatorzy sieci stacjonarnej winni są państwu za koncesje na UMTS, na zobowiązania inwestycyjne, to jeszcze za mały kapitał. Poza tym owi operatorzy – NOM, Dialog – którzy mają być podstawą nowej firmy, już teraz są mocno zadłużeni i ledwo zipią. Co będzie, jeśli pomysł nie wypali, a długi wzrosną? Czy państwo, inicjator tego pomysłu, zmusi podatników do zapłacenia rachunków i zobowiązań, jakie zaciągną politycy?
Polityka
13.2002
(2343) z dnia 30.03.2002;
Gospodarka;
s. 70