Archiwum Polityki

Terapia dla porzuconych

1 minuta czytania
Dodaj do schowka
Usuń ze schowka
Wyślij emailem
Parametry czytania
Drukuj
+

Pierwszy monodram w karierze Michała Żebrowskiego niczym nie zaskakuje. Bohater „Doktora Hausta” jest kolejnym wcieleniem skrywającego pod maską cynika niewylizane rany trzydziestolatka. Żebrowski takich facetów gra od pamiętnego dyplomu, „Miłości i gniewu” Johna Osborne’a po „Pręgi” Magdaleny Piekorz. Tym razem to psychoanalityk ze specjalnością „terapia dla porzuconych”. Pije, jest szorstki dla ludzi, szydzi z ich słabości, pacjentami gardzi, zamiast im pomagać. Powód? Pięć lat (i trzy tysiące wysłuchanych historii) wcześniej sam został opuszczony: żona odchodząc zabrała dziecko. Od strony aktorskiej też same powtórki. Fani słynnej perfekcyjnej dykcji Żebrowskiego będą usatysfakcjonowani. Aktor co chwila zmienia tempo opowieści, to cedzi słowa przez zaciśnięte zęby, to znów krzyczy na całe gardło, z sadystyczną przyjemnością odgrywa tiki bohatera, z upiornym wyrazem twarzy kreśli jakieś układy choreograficzne. Jakby nie wierzył, że opowieść sama się obroni. Aktor wycisza się dopiero w końcówce. Zaczynamy słuchać cichej, pozbawionej ozdobników opowieści o walce człowieka z graniczącą z szaleństwem tęsknotą za synem, po raz pierwszy w bohaterze Żebrowskiego zauważamy człowieka i, cud, zaczynamy mu współczuć. Grane na deskach stołecznego Teatru Studio przedstawienie jest przykładem na to, że praca z przyjaciółmi nie zawsze przynosi dobre efekty. Wspólny debiut teatralny tria Kuczok (pisarz) – Piekorz (reżyseria) – Żebrowski (aktor) nie powtórzy sukcesu ich debiutu filmowego. Żebrowskiemu potrzeba dobrego teatralnego tekstu i reżysera z doświadczeniem scenicznym, który zrobi pożytek z jego talentu.

Polityka 3.2005 (2487) z dnia 22.01.2005; Kultura; s. 68

Maksimum treści, minimum reklam

Czytaj wszystkie teksty z „Polityki” i wydań specjalnych oraz dziel się dostępem z bliskimi!

Kup dostęp
Reklama