Wydany właśnie album Toma Petty’ego „Highway Companion” nie odkrywa nowych muzycznych lądów, raczej kontynuuje to, co znamy z wcześniejszych folk-rockowych dokonań tego 56-letniego amerykańskiego artysty. A jednak, kiedy słucha się tych piosenek ze wspaniałą „Saving Grace” na czele, przychodzi błogie wrażenie satysfakcji. Proste akustyczno-gitarowe aranżacje mają duży ładunek energii, głos Petty’ego brzmi zaś, jakby był młodszy o co najmniej dwie dekady. Płyta nazywa się stosownie (po polsku byłoby – kompan z autostrady), bo rzeczywiście łatwo sobie przy niej wyobrazić płynną jazdę po bezkresach. Jest to faktycznie muzyka drogi – rytmiczna, melodyjna, spokojna, ale też ekstatyczna, niepozwalająca rozproszyć uwagi. Petty, swego czasu obwołany następcą Dylana (grywał z nim wielokrotnie m.in. w supergrupie Travelling Wilburys), wciąż jeszcze pozostaje pod jego wpływem, choć nie ulega kwestii, że teraz sam dla siebie jest wzorem. Zwyczajnie robi swoje – jedzie dalej nie rozglądając się na boki.
Mirosław Pęczak
Tom Petty, Highway Companion, Warner
Maksimum treści, minimum reklam
Czytaj wszystkie teksty z „Polityki” i wydań specjalnych oraz dziel się dostępem z bliskimi!
Kup dostęp