Jak wiadomo, przypadek zwany idealnym mężem w przyrodzie nie występuje. Zdarzają się natomiast pozory doskonałości. Motyw ten wykorzystał Oskar Wilde w komedii trochę już dzisiaj zapomnianej. Teraz odświeża ją film, który zapewne nie znajdzie się w kanonie najwybitniejszych adaptacji dzieł literackich, niemniej ogląda się go nie bez przyjemności. Głównie ze względu na doborową stawkę aktorów, spośród których wymienić wystarczy Julianne Moore (intrygantka Cheveley), Jeremy’ego Northama (tytułowy idealny mąż), Kate Blanchett (jego żona) czy wreszcie Ruperta Everetta w roli dandysa Arthura Goringa, bardzo porządnie wykonanej, choć może Hugh Grant zagrałby scenę oświadczyn jeszcze lepiej. Błyskotliwe kwestie Wilde’a brzmią w ich wykonaniu zachwycająco. Na przykład bon moty wspomnianego Goringa: „Lubię rozmowy o niczym; tylko na tym się znam”, „Miło jest przyjść na spotkanie polityczne, tylko tutaj nie rozmawia się o polityce”. „Idealny mąż” oglądany dzisiaj odkrywa przed nami jeszcze jeden niedostrzegany kiedyś wątek – w gruncie rzeczy jest to komedia o lustracji. Może gdybyśmy mieli dzisiaj swojego Wilde’a, napisałby komedię o lustrowanych i lustratorach. Ale nie mamy. (zp)
[bardzo dobre]
[dobre]
[średnie]
[złe]
Polityka
33.2001
(2311) z dnia 18.08.2001;
Kultura;
s. 45