Archiwum Polityki

Dookoła piłeczki

5 minut czytania
Dodaj do schowka
Usuń ze schowka
Wyślij emailem
Parametry czytania
Drukuj

Wiosna – piłki tenisowe wracają z ciepłych krajów. Grywało się kiedyś na kortach Legii przy ul. Myśliwieckiej, gdzie grał profesor Zbigniew Resich (i jego córeczka...), Alina Janowska, Jurek Gruza, KTT, Kordian Tarasiewicz, który ma już ponad sto lat i nadal trzyma rękę na pulsie. Można powiedzieć, że były to korty opiniotwórcze.

Teraz pozostał telewizor. Przyjemność oglądania tenisa psuje tylko znany sprawozdawca Eurosportu, redaktor Karol Stopa, który mówi bez przerwy, hałasuje jak Niagara, wyrzuca z siebie więcej słów, niż zawodnicy uderzają piłek. Andre Agassi, który jako kilkuletnie dziecko zmuszany był przez ojca sadystę do odbijania 2,5 tys. piłek dziennie, obliczył, że w ciągu 20 lat, zanim wygrał turniej w Wimbledonie, odbił 22 mln piłek. Lepszy od niego jest tylko nasz komentator, który wie o tenisie wszystko i serwuje tę wiedzę telewidzom z szybkością 200 słów na minutę. Mówi prawie bez przerwy. Zasypuje nas statystykami, komentuje, przewiduje, wspomina, analizuje pozycje biodra i nadgarstka, opowiada to, co wszyscy widzimy – „nogi zostały”, zamach był za krótki, główka rakiety za nisko, kolana za wysoko i tak dookoła piłeczki.

Gdyby Karol Stopa zechciał przyswoić sobie żelazną zasadę sprawozdawców, którą znał już Benio Krzyk – mówić mało, ale smacznie, pozostawać w cieniu, nie wysuwać się na plan pierwszy, nie popisywać się swoją (i komputera) wiedzą, NIE PRZESZKADZAĆ telewidzom oglądać gry – chętnie ufundowałbym mu puchar wdzięczności. Ten człowiek ma jednak gardło z żelaza, jego struny głosowe mocniejsze są od strun naciągu, atakuje nasze uszy i mózgi non stop, z forehandu i z backhandu, lewe ucho – prawe ucho albo między uszy. Słuchając Karola Stopy człowiek czuje się, jak gdyby grał z Rafaelem Nadalem – komentator jest niezmordowany i nie ma od niego ucieczki. Nie można go nawet uciszyć pilotem, bo wtedy cichnie dźwięk uderzeń, jęk sportowców, szmer trybun i oklaski. Wszystko to składa się na spektakl tenisowy, pod warunkiem, że nie jest to spektakl jednego aktora.

Panie Redaktorze! Proszę, niech pan trochę wyluzuje, zwolni, nie atakuje bez przerwy, pozwoli w ciszy podziwiać ten piękny sport. Znakomity tenisista i trener Brad Gilbert wyznawał zasadę dobrą chyba również dla komentatora – nie musisz się tak starać, nie musisz za każdym odbiciem pokazywać, że jesteś najlepszy na świecie, wystarczy, że będziesz ciut lepszy od swojego przeciwnika. W Polsce jest kilkoro komentatorów – Bohdan Tomaszewski, Wojciech Fibak, Lech Sidor, Kasia Nowak – wszyscy oni szanują telewidzów, zamiast ich bombardować. Dobrze by było, gdyby red. Stopa mówił tak, jak grali Fibak czy McEnroe – finezyjnie, sposobem, oszczędnie. Niestety, połowa tego, co mówi, wylatuje na out albo grzęźnie w siatce.

Wszystko zawdzięczam ojcu” – powiedziała Agnieszka Radwańska po triumfie w Miami. Rodzice, na ogół ojcowie, zaczęli w tenisie odgrywać wielką i dwuznaczną rolę. Peter Graf, ojciec Steffi, jednej z najlepszych tenisistek w historii, był menedżerem, zwłaszcza kasjerem, swojej córki przez całą jej karierę, poszedł nawet na dwa lata do więzienia za oszustwa podatkowe. Ojciec Szarapowej (która właśnie grała z naszą Agnieszką w finale turnieju w Miami) jest prawie zawsze na meczach swojej córki, podobnie jak ojciec sióstr Williams czy Jim Pierce – ojciec słynnej Mary Pierce, która wdawała się z tatą w ostrą wymianę słów (został chyba kiedyś nawet usunięty ze stadionu). Kamery telewizyjne bezbłędnie wyszukują wśród publiczności tatusia, który żywo reaguje na grę swojej, często już ponad 20-letniej, pociechy.

Andre Agassi w autobiografii „Open”, która niedawno ukazała się po polsku, opisuje swojego ojca jako potwora. Ormianin urodzony w Iranie, były sportowiec, który osiedlił się w USA, zmuszał swoje dzieci do nauki tenisa, licząc, że zajdą wysoko. Udało mu się to tylko z najmłodszym, Andre. Gruboskórny, brutalny, porywczy Mike Agassi lubił strzelać do jastrzębi i łowić ryby. Andre wspomina, że dusił się jak ryba na haczyku swojego ojca, który uważał, że tenis jest nawet ważniejszy niż nauka, i woził go na wagary na korty („Tylko nie mów matce!”). Skonstruował piekielną maszynę do wyrzucania piłek i nie tolerował, kiedy jego dziecko obijało się na korcie. „No i na co, do cholery, tak się gapisz? Żadnego, k..., zamyślania się, odbijaj, odbijaj!”. Ojciec nigdy nie zapytał Andre, czy chce grać w tenisa i uczynić z tego swój sposób na życie.

A że Andre był cudownym dzieckiem (jako tenisista, bo jako uczeń zakończył edukację na szkole podstawowej), wkrótce – również wbrew swojej woli – trafił do słynnej Akademii Bollittieriego na Florydzie. Nick Bollittieri pokazany jest w tej książce jako prostak i cham, którego główną pasją było opalanie się i zdobywanie gotówki. „Wpadłem po uszy w gówno” – wspomina Agassi. Słynną akademię (z której wywodzi się także Szarapowa) Andre opisuje jako obóz pracy. Typowy wymiar kary to sprzątanie wszystkich toalet. „Jemy jakąś papkę – brązowe mięso, galaretowate steki oraz szarą breję wylewaną na ryż – i śpimy w naszych barakach na piętrowych łóżkach, ustawionych na sposób wojskowy wzdłuż ścian z dykty. Wstajemy o świcie i kładziemy się spać tuż po kolacji. (...) Podobnie jak zwykli więźniowie, głównie śpimy i pracujemy, a naszym kamieniołomem jest seria żmudnych ćwiczeń. (...) Z całą pewnością trzydziestu pięciu instruktorów, którzy warczą na nas podczas treningów, uważa się za poganiaczy niewolników. Ciągła presja, zabójcza konkurencja, całkowity brak nadzoru dorosłych zmieniają nas w stado dzikich zwierząt. Panuje tu prawo dżungli”.

Nic dziwnego, że w wieku kilkunastu lat Andre w końcu się buntuje, ucieka z „akademii”, chce być sobą, szuka własnego wizerunku, robi na złość, kłóci się i obraża sędziów, na głowie zapuszcza irokeza, przekłuwa sobie uszy, nosi kolczyk, ciężko przeżywa, że przedwcześnie łysieje, sprawia sobie tupecik, zamiast tradycyjnych spodenek tenisowych gra w obciętych dżinsach, a że gra świetnie – staje się idolem, zyskuje miliony zwolenników i miliony dolarów. Z chłopca, który uciekał od szkoły, stał się filantropem, który ze cenę milionów dolarów ufundował szkołę dla biednych i opuszczonych dzieci. Tenis, jaki opisuje Agassi, jest męczarnią fizyczną i psychiczną, oboje – Andre i jego żona Steffi – twierdzą, że nienawidzą tenisa, obiecali sobie, że swoich synów będą trzymać z dala od tej gry, nie mają nawet własnego kortu. Tylko od czasu do czasu wybierają się, żeby sobie poodbijać i usłyszeć niepowtarzalny dźwięk piłki i rakiety.

Polityka 14.2012 (2853) z dnia 04.04.2012; Felietony; s. 129
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną