KATARZYNA CZARNECKA: – Kiedy wracam do domu, opowiadam mojej kocicy i suczce, jak mi minął dzień. To znaczy, że powinnam się udać po poradę do psychologa?
MACIEJ TROJAN: – Człowiek jest zwierzęciem społecznym, więc będzie się odzywał do wszystkich istot w pobliżu. A jeśli ich nie ma, to może mówić do siebie, a nawet do rzeczy. Słowem: opowiadanie różnych rzeczy mieszkańcom domu, bez względu na to, czy to jest szczur, mysz, chomik, pies czy kot, jest czymś naturalnym.
Ale ja mam przy tym wrażenie, że słowa, które wypowiadam, dla Nitki i Szpulki coś znaczą.
Z tym bywa różnie. Człowiek ma tendencję do antropomorfizacji. Czyli bardzo często odczytuje różne formy zachowania innych gatunków po swojemu. Oczywiście o błędy w interpretacji nietrudno, zarówno in plus jak i minus. Czasami przyporządkowuje intencje, cechy, motywacje bardziej pozytywne, niż to w istocie jest, albo uważa coś za złośliwość czy niechęć. Najczęściej ta domowa etologia przypomina czasy XIX-w. badaczy, którzy stosowali introspekcję przez analogię: uważali, że jak pies macha ogonem, to znaczy, że jest zadowolony, bo oni na miejscu tego psa byliby zadowoleni.
Zatem raczej jest tak, że wydaje mi się, że dziewczyny mnie rozumieją, bo w odpowiedni moim zdaniem sposób reagują na moje emocje?
Nie wiem, czy większość tych, którzy mówią do zwierząt, myślą, że one ich rozumieją. Ja myślę, że raczej czasami się cieszą, że tak nie jest. Ale poważnie: ma pani rację, zwierzęta w przeciwieństwie do ludzi dają człowiekowi rodzaj wsparcia społecznego, które w ogóle jest uniezależnione od sytuacji społecznej.
Proszę wyjaśnić.
To proste: moi ludzcy przyjaciele mogą mieć odmienne zdanie na temat tego, czy ja jestem w danej chwili miły czy niemiły, czy miałem rację w sporze w pracy, czy nie miałem, i mogą mnie nawet za coś zganić.