Mityczna socjalizacja w szkole to ostatni bastion obrońców tradycyjnego modelu edukacji w Polsce. Ilekroć pojawia się dyskusja na temat ostatnio coraz popularniejszej w Polsce edukacji domowej, można usłyszeć (także z ust na przykład wiceministry edukacji), że tylko w szkole następuje prawdziwa socjalizacja młodych ludzi.
Dla mnie jako osoby zajmującej się od wielu lat alternatywnymi formami edukacji i przekonującej w swoich książkach do tego, że dziś jako społeczeństwo potrzebujemy przede wszystkim nowego modelu szkoły w systemie publicznym, takie wyobrażenia są groźne. Dlaczego? Ponieważ utwierdzają nas w przekonaniu, że właściwym środowiskiem dla prawidłowego przebiegu procesu uczenia się i rozwoju, a także w zakresie nabywania kluczowych dziś kompetencji społecznych jest szkoła.
Szkoła taka, jaką znamy. Taka, w której dzieci nieruchomo siedzą codziennie po kilka godzin w ławce, nie mogąc nawet zabrać głosu bez pozwolenia nauczyciela lub nauczycielki. Taka, w której nierzadko łamane są prawa człowieka przez wprowadzanie zakazu wyjścia do toalety w trakcie lekcji (czego nie zmienia nawet przypadek uczennicy, której w trakcie zajęć rozpoczyna się nagle okres). Taka, w której, jeśli już można z kimś porozmawiać, robi się to na pięciominutowej przerwie między błyskawicznym wyjściem do toalety (bo na lekcji nie można), zjedzeniem i napiciem się czegoś (bo na lekcji nie można), a także przypomnieniem sobie materiału na kolejną kartkówkę lub sprawdzian. Dodajmy, że w klasie siedzimy przymusowo z osobami, z którymi bardzo często w ogóle się nie dogadujemy (to w konsekwencji może prowadzić do przemocy rówieśniczej, co podkreślają psychologowie tacy jak Peter Gray), i mamy zajęcia z pedagogami, którzy nierzadko (z jakiegoś powodu) za nami nie przepadają.