W wielu dziedzinach medycyny algorytmy już wspomagają decyzje medyków. Nie chodzi tylko o pomoc w diagnostyce nowotworów na podstawie obrazu chorej tkanki, ale też zawałów serca, padaczek lub udarów. Czytanie zdjęć lub zapisu fal mózgowych przez maszynę w wielu przypadkach okazuje się szybsze i precyzyjniejsze, niż gdy robią to zmęczeni lekarze.
Dotychczasowy skok technologiczny – który w ostatnich latach unowocześnił wiele dziedzin medycyny, wprowadzając do nich elektroniczne protezy, roboty i wirtualną rzeczywistość – postawił też pytanie, czy da się te technologie wykorzystać również do leczenia bezpłodności. Nadal są one uzależnione w większym stopniu od biologii i tak jak w 1978 r. (gdy na świat przyszło pierwsze dziecko dzięki zapłodnieniu pozaustrojowemu) – przede wszystkim od metryki pacjentek. U 25-letnich kobiet skuteczność metody in vitro sięga 85 proc., ale każde następne pięć lat redukuje ją o 20–25 proc. I nawet najlepsi specjaliści, uzbrojeni w programy komputerowe, nie cofną wskazówek zegara biologicznego.
Kwestia wyboru
– Nowoczesne technologie niewiele nam pomagają w zrozumieniu biologii. Sami najpierw musimy ją zgłębić – mówi prof. Waldemar Kuczyński, jeden z najbardziej doświadczonych w Polsce lekarzy zajmujących się leczeniem bezpłodności. W 1987 r. pracował w zespole prof. Mariana Szamatowicza w Klinice Ginekologii Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Białymstoku i doprowadził do narodzin pierwszego w naszym kraju dziecka z „in vitro”. – Wtedy wiedzieliśmy znacznie mniej o naturalnych procesach, które prowadzą do wytworzenia zarodków i o ich rozwoju w macicy, a z wielu problemów w ogóle nie zdawaliśmy sobie sprawy.