Zwycięstwem prezydenta rządzącego miastem od 1998 r. zakończył się jeden z najciekawszych pojedynków tegorocznych wyborów samorządowych. Według exit poll Paweł Adamowicz, który kandydował z własnego komitetu wyborczego Wszystko dla Gdańska, otrzymał 64,7 proc. głosów, a jego rywal Kacper Płażyński z PiS – 35,3 proc. Dla Adamowicza była to bodaj najcięższa próba w dotychczasowej karierze, dla Płażyńskiego – udany debiut.
Silny poparciem
Koalicja Obywatelska i Adamowicz są skazani na współpracę. Mimo wcześniejszego rozdźwięku związanego z wystawieniem przez KO własnego kandydata, który odpadł w pierwszej turze. KO wprowadziła do rady miasta 16 radnych, Adamowicz – 6, PiS – 12. To oznacza wspólne rządy KO i nowego-starego prezydenta.
Niemal natychmiast po zakończeniu pierwszej tury, w powyborczy poniedziałek, poparł Pawła Adamowicza jego wyeliminowany z gry kontrkandydat Jarosław Wałęsa (PO). Poprosił swoich wyborców, by w dogrywce oddali głosy na dotychczasowego prezydenta. Poparli też Adamowicza liderzy KO oraz Stowarzyszenie Lepszy Gdańsk (jedną z jego twarzy jest była posłanka i wiceminister gospodarki Jolanta Banach z Socjaldemokracji Polskiej). W tym drugim przypadku pod warunkiem, że zrealizuje pewne konkretne punkty z programu społecznego Lepszego Gdańska. Ostatnim mocnym akcentem był upubliczniony tuż przed drugą turą list Donalda Tuska z życzeniami urodzinowymi dla kandydata i słowami: „Najlepszym prezentem będzie Twoje zwycięstwo”. Kacper Płażyński taką zdolnością mobilizacji wyborców spoza PiS nie dysponował. Skończyło się na liście poparcia podpisanym przez kilkudziesięciu naukowców trójmiejskich uczelni.
Wygrany, choć przegrany
Czas pomiędzy pierwszą a drugą turą upłynął obu rywalom na karmieniu suwerena ciastkami, pojeniu kawą oraz podtrzymywaniu swoich dotychczasowych wizerunków. W przypadku Adamowicza to wizerunek rycerza anty-PiS-u. W przypadku Płażyńskiego – politycznego „świeżaka”, umiarkowanego, spokojnego, w żadnym wypadku partyjnego harcownika. Może dlatego nie zajrzał do Gdańska nikt z wierchuszki PiS, aby go „wzmocnić”. Co mogło się okazać przeciwskuteczne. Ale możliwe też, że nikt nie chciał się kojarzyć z porażką, jaką wróżyły wyniki wyborów w innych wielkich miastach. Płażyński wcześnie, bo już 31 października, zakończył kampanię. Niezależnie od tłumaczeń, jakie padły, można odnieść wrażenie, że tak on, jak jego partia uznali, że więcej już w bastionie PO nie zwojują.
Płażyński i tak może uznać swój polityczny debiut za sukces. Żaden kandydat PiS przed nim nie osiągnął w Gdańsku tak dobrego rezultatu w walce o prezydenturę. A do rady miasta ten 29-letni nowicjusz wszedł z wynikiem 9794 głosów, najwyższym spośród wszystkich radnych. Teraz zapowiedział współpracę, a zarazem bycie bardzo „intensywną” opozycją w radzie. Wątpliwe jednak, by na samorządzie poprzestał. To raczej udany wstęp do dalszej politycznej kariery.
Wszystko dobre, co się dobrze kończy?
Czy KO popełniła na starcie błąd, odmawiając poparcia Adamowiczowi i wystawiając Wałęsę? Łatwo oceniać post factum. Jednak sytuacja w Gdańsku była wyjątkowo skomplikowana. Na pewno KO pomyliła się w ocenie stopnia znużenia wyborców Adamowiczem i w ocenie ewentualnego wpływu jego kłopotów prawnych na ich decyzje. Ale na starcie to były wielkie niewiadome. Dopiero wynik pierwszej tury zweryfikował wyobrażenia. Dla suwerena skazy prezydenta okazały się mniej ważne od zalet.
Nie znaczy to jednak, że liderzy KO mogą spokojnie powiedzieć za bohaterami jednej z komedii Szekspira: „wszystko dobre, co się dobrze kończy”. Kampania Jarosława Wałęsy była wybitnie nieudana. Jakby obie partie i ich kandydat wespół w zespół wyszli z założenia, że do wygranej wystarczy nazwisko. Ile było w tym winy Wałęsy, a ile jego sztabu wyborczego, liderów lokalnych (podzielonych w swych wyborczych sympatiach) i centralnych, na to Koalicja Obywatelska powinna znaleźć odpowiedź. Zwłaszcza że kolejne konfrontacje wyborcze tuż-tuż.
Czytaj także: W którą stronę pójdzie PiS po wyborach samorządowych