Miała być decyzja, jest odroczenie. Donald Tusk i Silvio Berlusconi spotkali się w kuluarach posiedzenia Rady Europejskiej w Brukseli, ale nie doszli do porozumienia w sprawie nazwiska przewodniczącego Parlamentu Europejskiego nowej kadencji. Każdy przyjechał przekonany, że to jego kandydat ma nominację w kieszeni i żaden mimo mediacji liderów chadecji nie ustąpił. W tej sytuacji przewodniczącego wybierze sam parlament na inauguracyjnym posiedzeniu na początku lipca.
Włosi grają na zwłokę. Jerzy Buzek ma jednoznaczne poparcie Niemiec - jeszcze wczoraj potwierdziła je w Berlinie kanclerz Angela Merkel - więc jedyne, na co może liczyć Mario Mauro, to przesunięcie układu sił w chadecji w toku negocjacji nad składem Komisji Europejskiej. Wiele może też zależeć od Nicolasa Sarkozy'ego, lidera drugiej co do wielkości partii chadeckiej Europy. Prezydent Francji niekoniecznie musi pójść Tuskowi na rękę - ma mu za złe zmontowanie koalicji przeciw protekcjonizmowi.
Jeśli szefowie państw i rządów nie przełamią impasu, Włosi rozpoczną szybką kampanię na rzecz Mauro wśród deputowanych chadecji. Byłoby niedobrze, gdyby zaczęli przedstawiać Buzka jako kandydata przyniesionego w teczce, forsowanego przez rządy na spotkaniach za zamkniętymi drzwiami. Dlatego polski rząd i deputowani Platformy również powinni zabiegać o poparcie dla swojego kandydata. Może skończyć się na tym, że parlament na przewodniczącego wybierze kogoś trzeciego - aby nie rozsądzać sporu między Berlusconim a Tuskiem.