Do tej gry potrzeba Buzkowi wsparcia kolegów Niemców i Francuzów w Europejskiej Partii Ludowej oraz osłabienia wpływów Włochów, którzy grają o to samo, co Polacy, lecz dla własnego kandydata. Spełnienie tych warunków może się udać. Szkoda, że prezydent RP wciąż zwleka z podpisaniem traktatu lizbońskiego, bo to byłby ważny argument na korzyść Buzka.
Nie wierzmy malkontentom, którzy wmawiają nam, że Parlament Europejski to nielicząca się instytucja fasadowa. I że wobec tego szkoda czasu i zachodu na zabieganie o funkcję przewodniczącego PE dla Buzka. Polak na tym stanowisku to potwierdzenie, że zrastanie starej i nowej Unii postępuje. Szef PE ma pełne ręce roboty, kontaktuje się nieustannie z krajami członkowskimi, nabiera doświadczenia i zdobywa kontakty, jakich mogą pozazdrościć parlamentarzyści narodowi. No i ma wpływ na stanowienie prawa unijnego, w którego władaniu jest i Polska.
Jeśli porównać Parlament Europejski do statku, to jego przewodniczącego można nazwać kapitanem, a frakcje polityczne, które go tworzą - załogami. Załogi nie muszą się lubić, mogą się różnić, ale muszą współpracować, by statek płynął i trzymał kurs. Polscy euro posłowie powinni wesprzeć solidarnie Jerzego Buzka, tak samo polski rząd i polscy dyplomaci w Europie. To ważniejsze niż walka o Włodzimierza Cimoszewicza na stanowisku sekretarza generalnego Rady Europy.