Tam wszystko jest inne. Na przykład gazety. Dwa dzienniki, „Les Nouvelles de Tahiti” oraz „La Depeche de Tahiti”, ukazujące się w Papeete, stolicy Polinezji Francuskiej, rozpoczynają się od reklam oraz ogłoszeń. I tak przez kilkanaście kolumn. Informacje krajowe zajmują nie więcej niż cztery, pięć stron. Potem świat, czyli Australia, Nowa Zelandia, Fidżi, Samoa. I Francja, z obowiązku. Mieszkańcy Polinezji są obywatelami Francji, ale Unii Europejskiej już nie. Europa jest daleko, a Brukselę mało kto potrafi wskazać na mapie. Informacje nie straszą, są raczej o tym, co się udało – niż o tym, co się nie udało. Żadne tam ponure prognozy, liczy się tylko dziś, od wschodu do zachodu słońca.
Słońce też zachodzi i wschodzi inaczej, szybko. Nocą pieją dzikie koguty i straszliwie hałasują. Polują na nie psy, pittbule, z głodu, ale i z przyuczenia. Psy są agresywne: nie mają dokąd uciec, przeczuwają, że zostaną zjedzone przez ludzi albo będą przymierać głodem. Albo zginą w walkach: walki psów są zabronione przez francuskie prawo, ale nikt się tym nie przejmuje, zwłaszcza policja i żandarmeria. Nie karmi się kotów. Polują na muchy, są najedzone – informują miejscowi.
Inne znaczenie ma też sąsiedzka wizyta. To okazja do zawłaszczenia wszystkiego co w domu lub na podwórzu – odzieży, żywności, rozwieszonego prania. Gdzieś w podświadomości tkwi widać odziedziczony po przodkach styl życia, kiedy wszystko było wspólne, także kobiety i dzieci. Trudno też cokolwiek zamknąć, ze względu na klimat życie toczy się na zewnątrz, domy często nie mają drzwi, a czasem także trwałych ścian.