Atak na akademię policyjną w Lahore dowodzi, że w Pakistanie zanikają podstawowe funkcje państwa. Resztkami sił rządzi prezydent Zardari, wdowiec po pani Benazir Bhutto. Sekwencja wydarzeń od chwili odejścia generała Perweza Musharrafa, dyktatora Pakistanu, układa się w dramat o wszelkich możliwych rozwiązaniach, z wojną nuklearną w Azji Południowej włącznie.
Najpierw, kiedy Zardari wygłosił w parlamencie przemówienie o tym, że będzie zwalczał talibów wszelkimi siłami, talibowie wysadzili w powietrze hotel Marriott w Islamabadzie, gdzie prezydent wraz z członkami rządu wybierał się na kolację po inwestyturze. Zginęło dwieście osób, liczba będąca już standardem w zamachach Al-Kaidy od czasów Madrytu (dwieście ofiar śmiertelnych), Londynu, Bali (dwieście ofiar, w nasza koleżanka, polska dziennikarka Beata Pawlak) i Bombaju (hotele Taj i Hilton-Oberoi - dwieście ofiar). Potem jeszcze napadnięto (10 marca) na narodową drużynę krykieta Sri Lanki, też w Lahore. Zginęło ośmiu krykiecistów. Krykiet jest narodowym sportem Pakistanu, Sri Lanki i Indii. Taki zamach to jak zamach na Real Madryt we Francji.
I teraz co najmniej dwudziestu policjantów zabitych w Lahore przez niewiadomo kogo. Walki w akademii policyjnej, kiedy to piszę, trwają. Lahore to stolica pakistańskiego Pendżabu, skąd pochodzi większość nastawionych fundamentalistycznie, generałów armii pakistańskiej. Armia musi zaprowadzić porządek na terenie akademii policyjnej, skoro policja sobie z problemem nie radzi. A dzieje się to w dwa dni po tym, jak Amerykanie ogłosili, że Afganistan i Pakistan trzeba traktować jak jeden teatr wojenny, co zresztą jest oceną właściwą, ale rodzi konieczność podejmowania decyzji militarnych, które są nie do wykonania. Bo jeśli armia USA nie poradziła sobie w Iraku i nie radzi sobie w Afganistanie, to czy poradzi sobie w Pakistanie, gdzie mieszka 200 milionów muzułmanów, ogarniętych szałem fundamentalizmu islamskiego i posiadających bombę atomową?
Dopiero co porwano, po śmierci polskiego geofizyka, obywatela USA, Johna Soleckiego. Porwano go w sąsiedztwie pakistańskiego ośrodka jądrowego w Kwecie (Beludżystan). Po co mianowicie Amerykanin ma kręcić się w pobliżu tajnej broni Pakistanu? O losach Soleckiego niewiele wiemy, ale Amerykanie najwyraźniej stracili cierpliwość do swojego sojusznika pakistańskiego. Czy to zresztą jest sojusznik? W okresie zimnej wojny nim był. Samoloty szpiegowskie U2 startowały z lotniska w Peszawarze i fotografowały kosmodrom Bajkonur w ówczesnym ZSRR. Było to za czasów Chruszczowa. Nikt już dziś nie pamięta tego nazwiska.
Pakistan za generała Musharrafa ogłosił walkę z talibami po stronie USA (i Polski, bo nasi żołnierze są w Afganistanie). Ale Amerykanie naciskali, żeby go usunąć od władzy, bo pozwolił ojcu programu jądrowego Pakistanu sprzedać sekrety technologiczne Libii, Iranowi I Korei Północnej. Musharraf ustąpił miejsca Zardariemu, który pochodzi nie z zamachu, a z wyborów. I teraz rządzi tak, jak rządzi. Armia pakistańska ma już tego dosyć.
Generałowie pakistańscy pochodzą z Pendżabu i będą rządzili jak ich kolega, generał Zia ul Haq, mułła w mundurze. Będą wspierali talibów, których teraz wspierają połączone wywiady sił zbrojnych Pakistanu, w których oficerami są Pusztuni. Talibami też są Pusztuni. Pusztun Pusztuna nie zaatakuje, raczej go uprzedzi o ataku. Więc nawet, jeśli armia generałów z Pendżabu, gdzie leży Lahore, miejsce akademii policyjnej, obejmie władzę, to będzie to władza, która po Zardarim uporządkuje sytuację, ale na sposób islamski.
Lahore jest stolicą Pendżabu, armia będzie albo wspierać talibów, albo przymknie oczy na ich działalność. Amerykanie sobie z tym nie poradzą. Gdyby chcieli próbować, musieliby pytać Chiny o pozwolenie. Chiny są bardzo wpływowe w Pakistanie z powodu rywalizacji z Indiami. Nie udzielą zezwolenia Amerykanom, zresztą USA są beznadziejnie zadłużeni w Chinach. Zatem jedynie Indie mogą coś zrobić, ale nie opłaca się im wydawać na wojnę z Pakistanem efektów wzrostu gospodarczego. Zresztą wojny nie chcą.
Kto chce wojny? Chcą talibowie, bo przejmą dzięki temu władzę nad obszarem, na którym mieszka 200 milionów ludzi i gdzie jest broń jądrowa. Kto ma do niej dostęp tego nie wiemy. Musharraf? Amerykanie? Zardari? Ot, co wynika ze zwykłego, jak się wydaje ataku awanturników na akademie policyjną w Lahore. Ale to nie koniec, bo jeszcze nie wiemy, jak potoczą się wydarzenia. Toczą się dla świata i dla nas niekorzystnie.