Po sposobie przeprowadzenia operacji widać, że atakowali zawodowcy, po przeszkoleniu wojskowym. Celem były dwa luksusowe hotele w Bombaju, ale wcześniej podłożono ładunki wybuchowe w 11 ważnych miejscach dookoła centrum, w tym w ośrodku kultury chasydzkiej Chabad Lubawicz. Bitwa z zamachowcami trwała trzy dni, zginął w niej dowódca stanowych oddziałów antyterrorystycznych. Co robił na pierwszej linii?
W ataku zginęło co najmniej 195 osób, w tym 22 cudzoziemców. Ale ofiar miało być znacznie więcej. Jak twierdzi ocalały zamachowiec, terroryści planowali zgładzić 5 tys. osób, a hotel Taj miał lec w gruzach, jak wieże World Trade Center w Nowym Jorku. W operacji wzięło udział kilkudziesięciu napastników, 9 z nich zabito w hotelu Taj, reszta uciekła. Ilu policjantów i komandosów straciło życie, dowiemy się może za kilka dni. W Indiach takich danych się nie ujawnia, a jeśli już, to oficjalną liczbę trzeba mnożyć przez pięć.
Cel: Bombaj
Dlaczego terroryści wybrali Bombaj? Bo to gospodarcza stolica Indii. Indie rozwijają się nieprawdopodobnie szybko, idą tuż za swoim sąsiadem, Chinami, z którym rywalizują od kilku tysięcy lat. Bombaj to jedno z centrów azjatyckiego biznesu, równie ważne jak Hongkong, Szanghaj, Singapur czy Seul. Tak jak Nowy Jork jest symbolem pierwszego świata, tak Bombaj można uznać za ikonę drugiego, któremu islamscy fundamentaliści urządzili powtórkę z 11 września 2001 r.
W Bombaju mieszkają zarówno żebracy i trędowaci, jak i maharadżowie przemysłu, wśród nich Ratan Tata, ten od samochodów Tata, właściciel sieci luksusowych hoteli Taj, nazwanych tak od słynnego Taj Mahal, grobowca w Agrze. W bombajskim Taj Mahal Palace zatrzymują się koronowane głowy, prezydenci, premierzy, wielkie nazwiska świata nauki, kultury, filmu i biznesu. Kto jedzie do Indii, chce odwiedzić Bombaj. A w Bombaju, choć jest tam pół setki pięciogwiazdkowych hoteli, wypada mieszkać w Taju.
Wybudowano go w 1903 r. jako eklektyczną mieszankę angielskiego neogotyku oraz stylu mauretańskiego i florentyńskiego. Wychodząc z hotelu mamy przed sobą Gate of India – Bramę Indii, którą postawiono na powitanie pary królewskiej, cesarza Indii Jerzego V i królowej Marii. Odpływają stamtąd promy i łodzie spacerowe na wyspę Elephanta. Miejsce jest na tyle tłumnie odwiedzane, że terroryści już raz tu uderzyli, w 2003 r.
Ale Bombaj to metropolia wielowarstwowa. Perły architektury na wierzchu, ścieki i bagno pod spodem. Policja jest nieporadna i ledwo panuje nad potężnym podziemiem. Bombajskim półświatkiem włada 7 mafii muzułmańskich, a światem oficjalnym, legalnym, wielkohinduska Armia Śiwy. Nienawidzą się i walczą ze sobą wszelkimi sposobami. Policja znajduje się między tymi dwoma żywiołami. Nic dziwnego, że sobie nie radzi.
Anarchia panuje także u brzegów Bombaju. Flota indyjska z dumą głosi swoją obecność na wodach oceanicznych, ale nie kontroluje wód przybrzeżnych własnego kraju. Bo co może zrobić lotniskowiec łódce, jakiej używają piraci i przemytnicy? Zamachowcy też przypłynęli ich łodziami. Wtopić się w wielokulturową metropolię, w której wnętrzu i dookoła mieszka ponad 14 mln ludzi, to żadna sztuka, zwłaszcza po długotrwałym treningu. Broń i ładunki wybuchowe pochodziły z magazynów wojskowych, część była ukryta w hotelach.
Talibizacja Azji
Zamachy terrorystyczne w Indiach są codziennością. Z najgłośniejszych pamiętamy zabójstwo urzędującej premier Indiry Gandhi, byłego premiera Rajiva Gandhiego, zabójstwo szefa sztabu generalnego armii indyjskiej generała Vaydii, atak na gmach parlamentu indyjskiego w Delhi. Wszystkie miały ten sam podtekst – fundamentalizm, separatyzm albo jedno i drugie.
Ale źródła najnowszego zamachu biją gdzie indziej. Rozmowa terrorystów, podsłuchana przez wywiad indyjski, wskazuje, że instruowani byli przez Pakistańczyków z organizacji Laszkar-e-Taiba, co w języku urdu znaczy Armia Niewinnych. Jej celem jest autonomia Kaszmiru, ale założona została w Afganistanie, a jej pierwsi bojownicy szkolili się w tamtejszych obozach Al-Kaidy. Według władz indyjskich to ona kryje się za Mudżahedinami Dekanu, którzy wzięli odpowiedzialność za zamach.
Wszystkie rządy indyjskie ostrzegały świat przed talibizacją Azji Południowej. Proces zaczął się na początku lat 90. Najpierw Afganistan leczył rany po sowietyzacji, potem zapanował w tym kraju chaos nie do opisania. Za porządkowanie Afganistanu wzięli się talibowie, uczniowie szkół przymeczetowych w Pakistanie. Wtedy tych szkół było 20, teraz jest ich ponad tysiąc. Zaprowadzili porządek żelazną ręką.
Zredukowali do zera resztki wszelkich praw, poza jednym, koranicznym. Kobietom nie wolno było wychodzić na ulicę inaczej jak w burce i z męską ochroną. Niektóre przesiedziały w więzieniach domowych kilka lat. Zniknęła muzyka, rozbito wszystkie radia, magnetofony i odbiorniki telewizyjne, w dolinie Bamjan wysadzono posągi Buddy sprzed dwu tysięcy lat. Bombaj zaatakowali młodzi barbarzyńcy postępujący identycznie, zapewne uczniowie tamtych.
Antyterroryści wystrzelali prawie wszystkich zamachowców. Ocalał tylko jeden. Czy to nie kolejny dowód indolencji indyjskich sił specjalnych, które wcześniej wystawiły swojego dowódcę na linię ognia? Od kogo dowiedzą się, gdzie jest centrum dowodzenia i co jeszcze im grozi? Od tego jednego 19-latka, który na swoje nieszczęście ocalał z samobójczej misji i może mówić, co zechce?
Terrorysta zeznał już, że zamach przygotowywano od roku, trenowali w Kaszmirze, a do Indii przypłynęli z Karaczi, przesiadając się po drodze na porwany kuter rybacki, z którego zrzucili pontony. Zamach trafił na pierwsze strony gazet z powodu zabitych obcokrajowców – zamachowcy wybierali Brytyjczyków i Amerykanów do egzekucji – ale większość ofiar to miejscowi. W samych Indiach szok i gniew są też największe.
Rządząca Partia Kongresowa przegra zapewne nadchodzące wybory w Delhi i jednym ze stanów pogranicza, szef indyjskiego MSW już podał się do dymisji. Ale jaki rząd poradziłby sobie z terrorystami mającymi zaplecze i obozy treningowe w sąsiednim kraju, pieniądze z handlu afgańską heroiną i dostęp do magazynów wojskowych, nad którymi połączone wywiady pakistańskie ISI sprawują selektywną kontrolę? Brytyjczycy już ogłosili, że nie są przygotowani na podobny zamach w Londynie.
Demokratura Muszarrafa
Indie bardzo starannie ważą słowa, Pakistan wskazuje się tylko pośrednio jako miejsce pochodzenia i szkolenia terrorystów. Od sierpnia, gdy na żądanie Condoleezzy Rice generał Perwez Muszarraf ustąpił ze stanowiska prezydenta, bezpieczeństwo wewnętrzne w tym kraju uległo pogorszeniu. Mówiąc wprost, reżim utracił kontrolę nad islamskimi radykałami. A to oznacza kłopoty nie tylko dla Pakistanu, ale także dla pobliskiego Afganistanu oraz Indii, jak pokazał zamach w Bombaju.
Muszarraf musiał ustąpić, bo jego „demokratura” zainstalowana została na skutek wojskowego zamachu stanu. Teraz Pakistan ma za prezydenta demokratycznie wybranego wdowca po Benazir Bhutto i talibów, którzy znowu podnieśli głowę (niedawny zamach na hotel Marriott w Islamabadzie). Czy Muszarraf, oddając władzę, oddał także kody nuklearne? Czy może zabrał je ze sobą albo dał komuś z wojskowych?
W szachu
Indie i Pakistan są sojusznikami NATO w Afganistanie, ale ten sojusz się kruszy. Indie zawsze będą przeciwnikami talibów, ale władze Pakistanu są za słabe, by stawić im czoło. Muszarraf nie wróci, ale Zardariego może obalić któryś z generałów. Jeśli będzie to mohadzir, czyli uchodźca z Indii, jak Muszarraf, to jeszcze pół biedy. Ale jeśli byłby to fundamentalista z pakistańskiego Pendżabu, to Amerykanie mogą wracać do domu, bo Afganistanem podobnie jak Pakistanem zaczną rządzić talibowie.
Matecznik światowego terroryzmu na pograniczu obu krajów bardzo się powiększy. Indie, podobnie jak USA w 2001 r., będą wtedy zmuszone działać, żeby zamach z Bombaju więcej się nie powtórzył. A co to mogłyby być za działania, skoro Pakistan już zapowiada przesunięcie swoich wojsk znad granicy z Afganistanem nad granicę z Indiami? Obydwa kraje dysponują zarówno bombami atomowymi, jak i zdolnością wyprodukowania bomb wodorowych. Mają je po to, by trzymać się nawzajem w szachu.
Terroryści wykorzystali próżnię władzy w Waszyngtonie. Barack Obama nie zdążył jeszcze objąć urzędu, a już ma na głowie poważny kryzys, który może pokrzyżować jego plany w Afganistanie, a zdolności przywódcze wystawić na wczesną próbę. Zwłaszcza że do inauguracji pozostały jeszcze prawie dwa miesiące, a przez ten czas może dojść do eskalacji napięć albo kolejnych zamachów.
W największych metropoliach ruszyło planowanie kryzysowe na wypadek podobnego ataku, w stolicach obmyśla się scenariusze rozwoju sytuacji w Azji Południowej i plany postępowania w najbardziej nawet nieoczekiwanych wariantach, z wojną regionalną włącznie. Tylko pytania stawiane od zamachu z 11 września 2001 r. pozostają te same: kiedy się to skończy? Kto lub co nas od tej plagi wreszcie uwolni?