Unia nie będzie mieć prezydenta ani ministra spraw zagranicznych, Komisja Europejska nadal będzie liczyć 27 osób, po jednym komisarzu z każdego kraju, a w Radzie Europejskiej obowiązywać będą dotychczasowe zasady głosowania – bez podwójnej większości i z wymogiem jednomyślności w większości spraw. Takie są bezpośrednie i wymierne skutki referendum, w którym Irlandczycy powiedzieli „nie” traktatowi z Lizbony. Unia Europejska nie przestała istnieć, natomiast poległa na kolejnej próbie autoreformy. Celem traktatu lizbońskiego było dostosowanie unijnych instytucji do realiów wspólnoty 27 państw. Po irlandzkim wecie UE będzie dalej rządzić się wedle zapisów traktatu nicejskiego.
„If you don’t know, vote no” – brzmiało hasło irlandzkich przeciwników traktatu nicejskiego w 2001 r. Przy frekwencji 25 proc. eurosceptycy wzięli wtedy górę nad euroentuzjastami, a Nicea została ratyfikowana dopiero w drugim podejściu w 2002 r. Dlatego przy traktacie lizbońskim rząd w Dublinie stawał na głowie, by doinformować obywateli i zapewnić wysoką frekwencję już za pierwszym razem. I zapewnił, ale Irlandczycy mimo to odrzucili traktat. – Frekwencja była znacznie wyższa, a obóz przeciwników dużo bardziej zwarty niż w 2001 r. – mówi Colm O’Reardon, szef gabinetu politycznego opozycyjnej Labour Party. A to stawia pod znakiem zapytania zarówno ewentualną powtórkę referendum, jak i szansę na jej pozytywny wynik.
Co powiedzieli Irlandczycy? Wynik głosowania to przede wszystkim wotum nieufności wobec irlandzkich i europejskich elit politycznych. Bardziej niż swojemu premierowi i unijnym przywódcom, lobbującym za traktatem lizbońskim, Irlandczycy zaufali tym, którzy straszyli ograniczeniem głosu w Unii, harmonizacją podatków, poddaniem suwerenności i utratą neutralności wojskowej. Nieważne, czy te ostrzeżenia były słuszne. Fakt, że podziałały w trzecim kraju z rzędu, oznacza, że w Europie utrwala się niechęć do Unii w jej obecnym kształcie – jako projektu skarlałych elit politycznych, którego biurokratyczny charakter jest dla wyborców zaprzeczeniem przejrzystości i demokracji.
Dlaczego traktat lizboński upadł akurat w Irlandii, która tak skorzystała na członkostwie w UE? Paradoksalnie dlatego, że Irlandczycy traktują Unię poważniej niż wiele innych narodów Europy. Irlandzka kampania na „nie” była wymierzona nie w Unię, tylko w obecną formułę integracji europejskiej. Libertas, czołowa organizacja pozarządowa zwalczająca traktat lizboński, chce reformy UE, ale nie kosztem państw członkowskich, tylko władzy brukselskiej administracji i międzyrządowych targów za zamkniętymi drzwiami.
Wynik irlandzkiego referendum był dla unijnych polityków przykrą niespodzianką, ale daleko jej do szoku po francuskim „nie” dla traktatu konstytucyjnego w 2005 r. Formalnie irlandzkie „nie” znaczy tyle samo co każdego innego kraju, ale podczas gdy eurokonstytucję odrzuciło 15 mln Francuzów, traktat lizboński pogrążyło zaledwie 862 tys. Irlandczyków. Dlatego unijni politycy od Angeli Merkel po Donalda Tuska ćwiczą się w relatywizacji weta.
Co dalej z Unią? Jeszcze przed referendum szef Komisji Europejskiej zarzekał się, że nie ma planu B. Rację miał o tyle, że planem B był sam traktat lizboński, wynegocjowany jako zastępstwo za odrzucony we Francji i Holandii traktat konstytucyjny. Plan C oczywiście istnieje, nawet w kilku wariantach.
• Pierwszy i najbardziej prawdopodobny zakłada definitywne zarzucenie traktatu lizbońskiego. W Unii bezterminowo obowiązywałby traktat nicejski, a dalsza integracja Europy musiałaby poczekać na lepsze czasy – śmielszych przywódców i ufniejszych wyborców, skłonnych poprzeć nową wizję zjednoczonej Europy.
• Wariant drugi, bliski sercu brukselskich urzędników i architektów traktatu lizbońskiego, z Merkel i Sarkozym na czele, to dokończenie ratyfikacji tak, aby przyjęło go 26 z 27 państw. To pozwoliłoby wymusić na Irlandczykach powtórkę referendum, tak jak po odrzuceniu traktatu nicejskiego. Są jednak dwie przeszkody: po pierwsze, Wielka Brytania i Czechy mogą odmówić ratyfikacji, po drugie, trudno będzie znaleźć powód, dla którego Irlandczycy powinni jeszcze raz głosować. Nie sposób wskazać jednej przyczyny weta, której usunięcie mogłoby zagwarantować pozytywny wynik ewentualnej powtórki.
• Jest wreszcie wariant trzeci, najbardziej radykalny: założyć Unię od nowa. Brzmi nieprawdopodobnie, ale to jedyny sposób na to, by kontynuować integrację europejską bez wyrzucania Irlandii ze Wspólnoty. Państwa, które ratyfikują traktat lizboński, założyłyby nową Unię, do której Irlandia mogłaby dołączyć w swoim czasie, gdy zaakceptuje postanowienia traktatu. W grę wchodzi też łagodniejsza wersja tego scenariusza – zacieśnienie integracji w gronie chętnych państw.