Między Trumpem a Putinem
Między Trumpem a Putinem. Jaka jest szansa na zawieszenie broni w wojnie Rosji z Ukrainą
Realia głośno walnęły w bramę Białego Domu, a odrodzenie wszechmocnej amerykańskiej potęgi wciąż nie dociera do Władimira Putina. To jeszcze nie porażka (bo nikt poważny nie brał na serio przechwałek kandydata), ale już zderzenie wizji Trumpa z możliwościami i skutecznością Stanów Zjednoczonych A.D. 2025. Może nieroztropnie, nowy prezydent obiecał w inauguracyjnej mowie, że swoje osiągnięcia będzie mierzył wojnami, które zakończy, i tymi, w które nie wejdzie.
Na razie podjął ofensywę retoryczną. Trzy razy dał do zrozumienia Rosji, że lepiej, żeby siadła do rozmów, bo inaczej czekają ją nieprzyjemności. Kijem mają być bardziej dotkliwe sankcje, a przede wszystkim zabójcza rzekomo dla rosyjskiego budżetu obniżka cen ropy na światowych rynkach, którą ma wywołać „pompowanie na potęgę” (drill, baby, drill) oraz przekonanie kartelu OPEC i wiodącej w nim prym Arabii Saudyjskiej do większego wydobycia dla spadku cen. Dziś jednak ceny ropy są pośrodku średniej z lat 2022–24 i choć ekonomiści wróżą kłopoty rosyjskiemu budżetowi, to przecież miał się on załamać już kilka razy, a wciąż podtrzymuje główny cel Putina – wojnę. O groźbie zwiększenia pomocy zbrojnej USA dla Ukrainy na razie cicho. Ale pocieszające jest, że Wołodymyr Zełenski nie dostrzegł redukcji wsparcia zbrojnego po dekrecie Trumpa o wstrzymaniu międzynarodowej pomocy USA.
Dlatego Kreml odpowiada Trumpowi po swojemu. Rozmowy, owszem, czemu nie, ale wyłącznie na amerykańskie zaproszenie i tylko po spełnieniu rosyjskich warunków, które ograniczają suwerenność i terytorium Ukrainy oraz godzą w NATO. Poza pluszowymi groźbami Trumpa Rosja widzi inne sygnały. Fakt, że o Ukrainie, Europie, NATO czy rosyjskim zagrożeniu ani słowem nie wypowiedział się zatwierdzony w piątek sekretarz obrony Pete Hegseth, Rosjan tylko cieszy.