Władcy nazw
Nazwy miejsc to zawsze polityka. Zatoka Meksykańska jest taką polityczną nazwą
Tę decyzję Donald Trump zapowiadał długo przed inauguracją. Rozporządzenie wykonawcze „Przywracanie nazw, które uczczą amerykańską wielkość” podpisał pierwszego dnia prezydentury. Sekretariat spraw wewnętrznych, odpowiednik MSW, ma 30 dni na wprowadzenie ich w życie. Dlaczego Trumpowi tak zależało, by patronem najwyższego szczytu Ameryki Północnej ponownie został William McKinley, a Zatoka, znana dotąd jako Meksykańska, stała się Amerykańską?
Trump zapowiedział start „rewolucji zdrowego rozsądku”, a nie ma porządnej rewolucji bez zmiany nazw geograficznych. Podczas francuskiej zmieniano je chętnie, licznik zatrzymał się na kilku tysiącach pozycji. Bolszewicka – i komunistyczny podbój w Eurazji – przyniosły skalę niewidzianą nigdy wcześniej. – Trump nie robi nic nowego. Symbolicznie rezerwuje przestrzeń, wykonuje pierwszy krok do jej przejęcia – stwierdza dr Paweł Swoboda z Pracowni Onomastyki Instytutu Języka Polskiego PAN w Krakowie, członek Komisji Nazw Miejscowości i Obiektów Fizjograficznych przy MSWiA.
Nazwy miejsc to zawsze polityka. I choć toponimia, nauka o nazwach miejsc, wydaje się niewinna, to selekcjonując i hierarchizując zbiorowe wspomnienia i punkty odniesień, pochodzi z instrumentarium tzw. twardej siły. Wspiera hegemoniczną linię państwa i kwestionuje roszczenia rywala czy państwa wrogiego, jak pisze w „Le Monde” Frédéric Giraut, profesor geografii politycznej na uniwersytecie w Genewie, ekspert od toponimii. To od niej, twierdzi Giraut, swój początek biorą imperialistyczne plany o niemierzalnych konsekwencjach. Dlatego rozporządzenie Trumpa z 20 stycznia trzeba czytać łącznie z jego roszczeniami terytorialnymi wobec Kanady, Grenlandii i Kanału Panamskiego.