Świat

Bliski Wschód czeka na ruch Trumpa. Czy jego „magiczny dotyk” odmieni Izrael i Palestynę?

Baner na jednym z budynków w Jerozolimie, na którym Donald Trump wzywa premiera Netanjahu do zakończenia wojny, styczeń 2025 r. Baner na jednym z budynków w Jerozolimie, na którym Donald Trump wzywa premiera Netanjahu do zakończenia wojny, styczeń 2025 r. Nir Alon / Zuma Press / Forum
Jeśli Donald Trump zrobi to, czego wszyscy się po nim spodziewają, ma szansę rozwiązać konflikt izraelsko-palestyński, zadać potężny cios Iranowi i zasłużyć na pokojowego Nobla. Tyle że to polityk nieprzewidywalny, a obecny układ sił w Izraelu może zniweczyć jego plany.

– Musimy bardzo podziękować Donaldowi Trumpowi. Można powiedzieć, że był to „magiczny dotyk”, bo nie wiem dokładnie, co zrobił, ale zadziałało – w ten sposób Avichai Brodutch komentował zawarcie porozumienia z Hamasem, które ma doprowadzić do uwolnienia zakładników. Rodzina Brodutcha, żona i troje dzieci, porwana 7 października z kibucu Kfar Aza, wróciła do domu w czasie pierwszej wymiany zakładników pod koniec listopada 2023 r. W ostatnią niedzielę uwolniono trzy młode kobiety, z których dwie również porwano z Kfar Aza. Dla wielu Izraelczyków „magiczny dotyk” Trumpa zdziałał zdecydowanie więcej niż wielomiesięczne wysiłki administracji Joe Bidena.

Hamas wciąż niepokonany

Mimo że zawarte w połowie stycznia tego roku w Dausze porozumienie z Hamasem łudząco przypomina założenia tzw. planu Bidena i zostało ostatecznie osiągnięte na kilka dni przed końcem jego urzędowania, dla wielu to przede wszystkim zasługa Trumpa. To w końcu jego wysłannik Steve Witkoff kilka dni wcześniej przyleciał na Bliski Wschód i zmusił Beniamina Netanjahu, by ten spotkał się z nim mimo szabatu. Prawdopodobnie wtedy izraelski premier usłyszał na tyle stanowcze ultimatum, że zignorował swoich rządowych koalicjantów i w końcu zaakceptował umowę. Zapłacił za to polityczną cenę – minister bezpieczeństwa narodowego Itamar Ben-Gwir w proteście przeciwko układaniu się z Hamasem podał się do dymisji i pozbawił rząd Netanjahu sześciu głosów w Knesecie (na razie rząd dysponuje większością – ma 62 głosy w 120-osobowym parlamencie). Z kolei drugi radykalny minister Becalel Smotricz, formalnie kierujący resortem finansów, ale de facto również odpowiadający za cywilną kontrolę nad Zachodnim Brzegiem, gdzie mieszka ponad pół miliona żydowskich osadników, zagroził odejściem, jeśli po pierwszej, 42-dniowej fazie obowiązywania zawieszenia broni Izrael nie wznowi wojny. Deklarowany cel – całkowite zniszczenie Hamasu – się nie zmienia, choć wydaje się coraz bardziej iluzoryczny.

Na razie wszystko wskazuje na to, że tak właśnie się stanie i Izrael podejmie walkę na nowo. W Strefie Gazy, na terenach opuszczonych przez izraelskie wojsko, kontrolę odzyskuje Hamas – ku zdziwieniu mieszkańców Strefy i liderów w Izraelu. Przez 15 miesięcy wojny nie udało się im wyeliminować tej organizacji, choć izraelska armia miała zabić blisko 20 tys. „terrorystów” (źródła palestyńskie podają, że w Gazie w tym czasie zginęło ponad 47 tys. osób). Przed wojną siłę zbrojnego skrzydła Hamasu szacowano na blisko 45 tys. walczących. Wojna przetrzebiła jednak szeregi Hamasu, a szczególnie jego przywództwo (Izrael zabił nie tylko szefa tej organizacji Jahję Sinwara i szefa zbrojnego skrzydła Mohammeda Deifa, ale także większość dowodzących w napaści 7 października).

Problem w tym, że siła Hamasu ma dwa źródła: rzesze młodych, zradykalizowanych Palestyńczyków bez perspektyw i braku alternatywy, którą tej organizacji powinien wskazać Izrael. Do tej pory Netanjahu nie przedstawił spójnego planu dla Gazy po wojnie, wiadomo jedynie, że nie zgadza się, by kontrolę nad enklawą przejęła Autonomia Palestyńska, co też jest odbierane jako błąd. Hamas w naturalny sposób wchodzi w próżnię, a Izrael zaprzepaszcza być może jedyną szansę na przymuszenie władz w Ramallah do przeprowadzenia głębokich reform. Ta krótkowzroczność może sporo kosztować: – Przez lata polityczne i wojskowe przywództwo w Izraelu popełniało ten sam błąd, uważając, że zamiast rozwiązać konflikt, wystarczy nim umiejętnie zarządzać, co skończyło się koszmarem 7 października – mówił kilka dni temu podczas spotkania z dziennikarzami gen. rez. Danny Jatom, były szef Dowództwa Centralnego izraelskiej armii i były szef Mosadu, a także w przeszłości doradca premiera Ehuda Baraka.

Czytaj także: Trump 2.0 na Bliskim Wschodzie: on skończy tę wojnę?

Trump wchodzi do gry

Donald Trump, który w kampanii wyborczej obiecywał zakończenie wojen w „24 godziny”, wydaje się zdeterminowany, by kontynuować swoją politykę wobec Bliskiego Wschodu zapoczątkowaną w czasie pierwszej kadencji. Przypomnijmy: uznał Jerozolimę za „odwieczną stolicę Izraela” i przeniósł tam amerykańską ambasadę; uznał zwierzchnictwo Izraela nad Wzgórzami Golan i doprowadził do podpisania Porozumień Abrahamowych między Izraelem a kilkoma państwami arabskimi. W pierwszej kadencji Trumpowi nie udało się jednak doprowadzić do pokoju z Arabią Saudyjską. Rozmowy układały się wprawdzie całkiem dobrze, ale 7 października zniweczył plany: Saudowie nie mogli sobie już pozwolić na serdeczności z Izraelem, który rozpoczął brutalny odwet w Strefie Gazy. Co więcej, w czasie wojny utwardzili swoje stanowisko i tak jak wcześniej wystarczyła im „deklaracja” powstania państwa palestyńskiego w przyszłości, tak teraz stawiają tę kwestię jako twardy warunek ewentualnego porozumienia.

Na umowie mogliby zyskać wszyscy: Ameryka sprzedałaby Saudom za grube miliardy dolarów swoje technologie produkcji energii atomowej (w czym zyski zapewniliby sobie ludzie związani politycznie i rodzinnie z samym Trumpem); Saudowie, którym wysychają źródła ropy, zyskaliby alternatywne źródła energii; Izrael wzmocniłby antyirańskie sojusze; a Palestyńczycy wreszcie uzyskaliby swoje państwo, choć zapewne jego kształt byłby daleki od ich marzeń. Donald Trump za znalezienie „świętego Graala” Bliskiego Wschodu, czyli doprowadzenie do rozwiązania izraelsko-palestyńskiego konfliktu, miałby zasłużyć na Pokojową Nagrodę Nobla.

Plan może okazać się jednak zupełnie nierealny ze względu na sytuację. Po pierwsze, Bliski Wschód za czasów Trumpa 2.0 nie jest tym samym, czym był w czasie jego pierwszej kadencji (upadek Baszara Asada w Syrii doprowadził do zmiany równowagi w regionie i osłabił jego dwóch protektorów Rosję oraz Iran; ten ostatni stracił też szlaki przerzutu broni i ludzi do Hezbollahu w Libanie; do gry silniej chce wkroczyć Turcja itd.). Po drugie, dzisiejszy Netanjahu nie jest tym z lat 2017–21, bo dziś de facto jego przyszłość zależy od wspomnianych wcześniej radykałów, którzy nie chcą słyszeć nie tylko o państwie palestyńskim, ale nawet o odstąpieniu od okupacji Gazy. Trump sam zdaje się dostrzegać ten problem, bo w dniu inauguracji swojej prezydentury przyznał, że forsowany przez niego rozejm w Gazie może się po prostu nie utrzymać. „To nie nasza wojna. To ich wojna”, dodał, jakby umywając ręce od problemu, który jeszcze niedawno gotów był rozwiązać w 24 godziny.

Sytuacji nie poprawiają też pomysły z kosmosu, jak choćby pomysł Witkoffa o relokacji części mieszkańców Gazy do... Indonezji. Co więcej, wychodzi na to, że otoczenie Trumpa wcale nie popiera jego przywiązania do pełnej realizacji porozumienia z Hamasem. Zarówno nowy amerykański ambasador w Jerozolimie Mike Huckabee, jak i przyszły szef departamentu obrony Pete Hegseth publicznie bardziej wspierają pomysł wybicia do nogi ostatniego członka Hamasu niż doprowadzenia do trwałego zawieszenia broni. Z kolei kandydatka Trumpa na ambasadorkę przy ONZ Elise Stefanik oświadczyła właśnie, że Izrael ma „biblijne prawo” do aneksji Zachodniego Brzegu (na to Trump nie chciał się zgodzić w czasie pierwszej kadencji). Potencjalnie może to zniweczyć wszelkie plany układu z Saudami, bo pozbawiałoby Palestyńczyków marzeń o własnym państwie.

Czytaj też: Izrael w objęciach radykałów. Czy Netanjahu ma szansę utrzymać się u władzy?

Czy wystarczy „magiczny dotyk” Trumpa?

W najbliższy poniedziałek nad ranem mija też 60-dniowe zawieszenie broni na południu Libanu. Izrael sygnalizował już, że nie zamierza się wycofać ze względu na niedostateczne wysiłki wyprowadzenia sił Hezbollahu w pasie 40 km od jego granicy. Amerykanie, w tym Trump, pokładają spore nadzieje w nowym prezydencie Libanu Josephie Aounie i liczą na trwałe porozumienie. Może to doprowadzić do pierwszego konfliktu na linii Trump–Netanjahu zaledwie tydzień po objęciu urzędu przez prezydenta USA.

Ale w tle znajduje się też inny poważny problem i decyzja: czy uderzyć na Iran, a dokładnie na jego instalacje nuklearne? Okienko czasowe jest sprzyjające: państwo ajatollahów wydaje się dziś osłabione bardziej niż kiedykolwiek, z drugiej strony jest coraz bliżej osiągnięcia odpowiedniej ilości wzbogaconego uranu do wytworzenia bomby atomowej (Trump, torpedując porozumienie z Iranem w pierwszej kadencji, doprowadził do zdjęcia ograniczeń atomowych). Netanjahu potrzebuje w tej sprawie wsparcia z Białego Domu, na razie nie ma jednak pewności, czy zostanie mu ono udzielone.

W niedawnym liście otwartym do Donalda Trumpa opublikowanym w „New York Times” Thomas Friedman, jeden z najbardziej cenionych amerykańskich komentatorów, zwrócił uwagę, że „to jeden z tych rzadkich momentów – jak po I wojnie światowej, II wojnie światowej i zimnej wojnie – kiedy wszystko na Bliskim Wschodzie jest w grze i wszystko jest możliwe”. Zwracając się bezpośrednio do Trumpa, stwierdził: „Bez żadnej przesady masz szanse przekształcić ten region w sposób, który może fundamentalnie wpłynąć na pokój i poprawić dobrobyt Izraelczyków, Palestyńczyków i wszystkich mieszkańców regionu, a także chronić interesy bezpieczeństwa narodowego Ameryki”.

Tylko czy „magiczny dotyk” Trumpa wystarczy, by odmienić Bliski Wschód?

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Orlen: protokół zniszczenia. Rachunek za Obajtka, z szaf zaczęły wypadać kolejne trupy

Przez osiem lat, nie zważając na gigantyczne koszty, PiS tworzył wielkie inwestycje, które miały budować naszą dumę narodową. Teraz nie wiadomo, co z nimi zrobić. Orlenowskie Olefiny III to takie drugie CPK. Miały być największą inwestycją petrochemiczną w Europie, a okazały się workiem bez dna.

Adam Grzeszak
22.01.2025
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną