Globus Trumpa. USA będą samolubne i niezaangażowane. Sojusznicy od pierwszych minut czują niepewność.
Globus Trumpa. Sojusznicy od pierwszych minut czują niepewność. USA będą samolubne i niezaangażowane
Donald Trump wszedł po raz drugi do Białego Domu nie tylko z misją, by uczynić Amerykę znowu wielką, ale większą też dosłownie. Sugestia zmiany granic i deklaracja powiększania terytorium będzie zapewne największą obawą wiązaną z jego prezydenturą, dopóki nie okaże się, co konkretnie miał na myśli autor inauguracyjnego przemówienia.
Czytaj także: Czy będzie „efekt Trumpa” w Polsce? PiS się cieszy. Ale i obóz Tuska wyciąga wnioski
Dezaktywacja supermocarstwa
W każdym razie nowe kierunki amerykańskiej polityki są zupełnie jak z XIX w. Dodatkiem nowoczesności jest postawienie horyzontu ambicji nie tylko na Panamie, ale na Marsie. To drugie się jednak nie zdarzy, w ciągu nadchodzących czterech lat nie uda się zatknąć tam amerykańskiej flagi. Nie ma planu misji, nie ma statku, nie ma załogi – jest tylko wciąż odsuwany w czasie zamiar, by za 10–20 lat się udało. Tym bardziej więc bliższe i leżące na Ziemi granice amerykańskiej ekspansji mogą być pod presją. Czy Panamie grozi ponowna inwazja? Tego wprost Trump nie powiedział.
Nie powiedział też bardzo wielu innych rzeczy, których tradycyjna publiczność prezydenckich przemówień mogła oczekiwać. Słowem nie zająknął się o roli sojuszy, stanowisku „jego” Ameryki wobec globalnych zagrożeń, najważniejszych partnerów i głównych rywali. Tak jakby na globusie Trumpa istniał tylko jeden kraj-kontynent. Hasłem wytrychem, zapisanym w prezydenckiej wytycznej dla Departamentu Stanu, ma być America First – polityka egzekwująca prymat interesów własnych i nieuwzględniająca istnienia żadnych innych.