Po przepełnionym głośnymi słowami i czynami dniu inauguracyjnym Donalda Trumpa wielu komentatorów, ale też zwykłych użytkowników internetu, koncentruje się nie na republikańskim przywódcy, a na zachowaniu Elona Muska. Założyciel Tesli i SpaceX stanął wczoraj na scenie, wygłosił przemówienie, po którym uniósł prawą rękę, uderzył się energicznie w klatkę piersiową i rękę znów wyprostował, wykonując gest łudząco przypominający salut rzymski. Zawrzało, bo jedni zobaczyli w tym wprost afirmację faszyzmu, inni uznali gest za przypadkowy, jeszcze inni za tanią prowokację, typową dla prawicowych populistów. To, że Musk jest trollem, wiadomo przecież nie od dziś.
Czytaj też: Musk namiesza. Pisze Jarosław Kuźniar
Ten świat się skończył 20 stycznia
W ślad za tym zróżnicowaniem interpretacyjnym poszło zróżnicowanie opinii na temat roli mediów i debaty publicznej w ocenie nowej rządzącej administracji. Ci, którzy bagatelizują czyn Muska, apelują, by nie tracić na niego czasu. Znacznie ważniejsze, czytaj: bardziej niepokojące są słowa prezydenta, np. de facto zapowiedź wojny z Panamą, nad którą Trump „chce odzyskać kontrolę”. W końcu to dowódca sił zbrojnych najpotężniejszej armii świata, prezydent najbogatszej demokracji. Jeśli zechce dokonać inwazji, ma dość mocy sprawczej, żeby ją przeprowadzić. A Musk? To internetowy trefniś, który lubi przekraczać granice i jeździć prętem po klatkach liberałów, prowokując ich do ideologicznego wzmożenia.
Taka interpretacja byłaby jak najbardziej trafna piętnaście, dziesięć, nawet dwa lata temu. Wtedy, kiedy z całą mocą można było stwierdzić, że dominującym ośrodkiem władzy w naszych demokracjach jest mimo wszystko rząd. Administracja publiczna, instytucje wykonawcze i, co najważniejsze, posiadające mandat demokratyczny. Trzeba ich bronić, bo ich zawłaszczenie może wywołać spustoszenie w życiu jednostek i społeczeństw. Robiliśmy to zresztą w Polsce, robiły to grupy zdeterminowanych obywateli wszędzie tam, gdzie doszło w ostatnich latach do demokratycznego regresu. Słuszna była wówczas diagnoza, że największe zagrożenie dla demokracji stanowią populiści u władzy. Cóż, ważność tej diagnozy moim zdaniem się wyczerpała. Ten świat przestał istnieć 20 stycznia.
Teraz żyjemy w porządku, w którym największy wpływ na rzeczywistość ma nawet nie prezydent USA, a jego „realny mocodawca”. Jeden człowiek o majątku niewyobrażalnym dla zwykłego śmiertelnika. O zasobach przewyższających PKB niektórych suwerennych państw. Kontrolujący jednoosobowo potężną firmę mediową, bo za taką trzeba uznać portal X, ale też szereg usług kluczowych – dosłownie – dla przetrwania tysięcy ludzi.
Ukraińskie wojska są w stanie bronić się przed Rosjanami trzeci rok także dlatego, że Musk zapewnia im łączność z internetem za pomocą systemu Starlink. A to przecież jego prywatna infrastruktura, niezależna od rządu. Jeśli Musk któregoś dnia uzna, że Ukrainy wspierać już nie ma ochoty, po prostu Starlinka wyłączy – i nikt mu nic nie zrobi. W dodatku będzie to naprawdę jego kaprys, zrobi to, nawet jeśli miałby stracić na tym pieniądze. Skoro zakup Twittera za 44 mld dol. był do pomyślenia – Musk na tej transakcji stracił – to innych skutków nawet by nie zauważył.
Czytaj też: Elon Musk teraz miesza się w brytyjską politykę. Na co liczy?
Pierwszy lider ery postpolityki
Potęga Elona Muska wynika właśnie z faktu, że w przeciwieństwie do Trumpa nie jest politykiem. Co oznacza, że nie jest ograniczony jakimikolwiek instytucjami. W starym porządku politycznym martwilibyśmy się, że prezydent USA chce dokonać bezpodstawnej inwazji. Ale żeby Trump to zrobił, po drodze musiałoby się mnóstwo rzeczy wydarzyć – właśnie dlatego, że jako prezydent z definicji funkcjonuje w przestrzeni zinstytucjonalizowanej. Musiałby wypowiedzieć wojnę. Nakazać generałom wysłanie wojsk. Wymusić na nich bezgraniczne posłuszeństwo. Mieć ludzi, którzy wykonają polecenia, nawet jeśli się z nimi nie zgadzają. I takich, którzy dla niego i za niego zginą. Znaleźć kogoś do przeprowadzenia skomplikowanej operacji logistycznej – a wiadomo, że z Trumpa logistyk jest fatalny. Musiałby zrobić to, co robią politycy – przeprowadzić działanie polityczne za pomocą instytucji. A choć sam jest politykiem, nigdy nie umiał tego robić i wcale mu na tym nie zależy.
Nic z tych rzeczy Muska nie dotyczy. Między nim a armią jego fanatycznych zwolenników nie ma oceanu procedur, rozkazów, operacji logistycznych. Jest jeden wpis na X, jeden dwuznaczny komentarz, jedno – no właśnie – machnięcie prawą ręką na scenie. Czy Trump ma zdolność wywołania zamieszek? Tak, pokazał to np. szturmem na Kapitol w 2021 r. Czy Musk ma taką zdolność? Owszem, i to znacznie większą, niż Trump miał kiedykolwiek. Właśnie dlatego, że nic go nie ogranicza.
Jakby tego było mało, Musk jest aktorem ponadnarodowym, co ma ogromne znaczenie z punktu widzenia mieszkańców Polski. Trump jest dla nas zagrożeniem najwyżej pośrednim. Możemy naruszyć własne bezpieczeństwo, jeśli Ameryka pod jego rządami przestanie wspierać Ukrainę i rosyjski imperializm stanie u naszych drzwi z bronią w ręku. Ale Trump nie może kazać polskiej armii czy polskiemu państwu nie zrobić niczego. Jest mimo wszystko aktorem starego porządku. Jest tam, gdzie jest, bo kieruje instytucją. Musk kieruje natomiast tylko sobą i niestety jest większy, potężniejszy i bardziej niebezpieczny niż instytucja Trumpa, czyli amerykańskie państwo.
Musk może doprowadzić do wybuchu agresji i przemocy wszędzie na świecie. W 2016 r. prof. Timothy Garton Ash w wykładzie na Uniwersytecie Stanforda zauważył, że na naszych oczach zachodzi transfer władzy z ośrodka publicznego do prywatnego. 20 stycznia 2025 r. ten transfer się dopełnił.
Dlatego nie ma najmniejszego znaczenia, czy Elon Musk rzeczywiście wykonał rzymski salut, czy balansował na granicy politycznej poprawności. Ma znaczenie to, kto i jak go odebrał. Setki tysięcy ludzi na świecie, hołdujący faszystowskim, skrajnie agresywnym ideologiom, zobaczyło w nim – i w tym geście – afirmację swoich poglądów. Oni też się nie zastanawiają, czy ten ruch ręką był celowy, motywowany ideologicznie. Mogą czuć się uprawomocnieni, żeby swoje poglądy manifestować, przekuwać w czyn. Skoro najpotężniejszy człowiek na świecie to robi, oni też nie muszą już przebywać na marginesie politycznej rzeczywistości.
Elon Musk jest pierwszym liderem ery postpolityki. Ma X, pieniądze, armię lojalistów. W każdej chwili może zapragnąć zostać planetarnym dyktatorem. Taki gest może mieć większe konsekwencje niż słowa Trumpa – bez względu na to, czy był zamierzony.