Trump drugą kadencję zaczął konfrontacyjnie. Chełpi się triumfem, daje pokaz buty i narcyzmu
Donald Trump jest już znowu prezydentem USA. 20 stycznia o godz. 12 (czasu amerykańskiego) złożył tradycyjną przysięgę i obiecał chronić konstytucję. Przysięgę przyjął prezes Sądu Najwyższego John Roberts. Z powodu mroźnej pogody ceremonia odbyła się nie przed Kapitolem jak zwykle, lecz w jego budynku, w tzw. Rotundzie, z udziałem kilkuset specjalnych gości. Po zaprzysiężeniu prezydent wygłosił przemówienie. Tysiące jego zwolenników oglądało uroczystość z telebimów w pobliskiej hali sportowej Capital One.
Ameryka według Trumpa
Pierwsze słowa Trumpa – „dziś zaczyna się złoty wiek dla Ameryki” – oddawały triumfalistyczny i konfrontacyjny ton całego wystąpienia. Przypominało ono bardziej jego mowy na wiecach przedwyborczych niż tradycyjne przemówienia inauguracyjne. Pierwsza część była nieustannym atakiem na kończącą się tego dnia prezydenturę Joe Bidena. Trump odmalował czarny obraz Ameryki za jego rządów, oświadczając, że „nie potrafił dać sobie rady z prostymi kryzysami w kraju i potykał się na katastrofach za granicą”. Obciążył go nawet winą za niedawne tragiczne w skutkach pożary w Los Angeles. „Wszystko to zakończy się dzisiaj, zmierzch Ameryki jest skończony”, powiedział. Przypominało to kopanie leżącego – pokonany Biden, obecny na ceremonii, musiał wysłuchiwać tyrady swego następcy.
Trump zapowiedział następnie serię rozporządzeń wykonawczych, które mają rozwiązać problem nielegalnej imigracji, poprawić sytuację gospodarki i odwrócić niektóre liberalne trendy kulturowe promowane przez odchodzącą demokratyczną administrację. Obiecał zahamować napływ obcokrajowców bez prawa wjazdu i deportować w pierwszej kolejności nielegalnie przebywających tu „przestępców i terrorystów”. Głównym lekarstwem na inflację będzie, jak przyrzekł, uchylenie zakazów wierceń naftowych, wprowadzonych przez Bidena ze względu na ochronę środowiska. Potwierdził, że zamierza podnieść cła na import towarów z Chin i innych krajów – chociaż ekonomiści ostrzegają, że może to spowodować zwyżkę cen. Zapowiedział wreszcie likwidację programów promowania walki z dyskryminacją mniejszości rasowych i seksualnych w imię „różnorodności, równości i inkluzywności”, które wcielano w życie po zabójstwie George’a Floyda. Podkreślił, że według jego polityki „będą tylko dwie płcie” – to aluzja do kwestionowania takiego podziału przez społeczność LGBT.
Sprawy międzynarodowe zabrały Trumpowi niewiele miejsca. Podkreślał, że będzie mu przyświecać zasada „America First” – hasło, a także nieformalna nazwa nurtu nawiązującego do amerykańskiego izolacjonizmu sprzed II wojny światowej. Powtórzył, że jako prezydent będzie się starał, by na świecie nie było wojen. Jak dodał, armia USA będzie „najsilniejsza, tak silna jak nigdy przedtem”. Przypisał sobie całkowitą zasługę doprowadzenia do zawieszenia broni w wojnie Izraela z Hamasem i uwolnienia części zakładników. Wezwał wreszcie do odebrania Panamie Kanału Panamskiego i zapowiedział przemianowanie Zatoki Meksykańskiej na „Gulf of America”. Na temat Rosji i wojny w Ukrainie nie padło w przemówieniu ani jedno słowo.
Mowę zakończył zdaniem: „Od dziś Ameryka będzie krajem wolnym i niezależnym” – tak jakby do tej pory była zniewolona i niesuwerenna.
Czytaj też: Rozważni i niebezpieczni. Osobliwa ekipa Trumpa do spraw międzynarodowych
Koniec ery Bidena
W przemówieniu, obfitującym w obietnice i ocenionym przez komentatorów jako wizja niezwykle ambitnych zmian, Trump zapowiedział także, że nie dopuści do użycia aparatu sprawiedliwości „jako broni” w rozgrywkach politycznych. Oskarża o to Bidena – nawiązując do wytaczanych mu procesów karnych – i zapewnia, że nie będzie stosował podobnych metod. Jednak po głównej ceremonii w Rotundzie w wystąpieniu dla członków Kongresu długo rozwodził się nad tym, jak go skrzywdzono, oskarżając o podżeganie do szturmu na Kapitol 6 stycznia 2021. Wielu jego zwolenników odsiaduje dziś kary więzienia, ale Trump zapowiedział ich ułaskawienie. A w kampanii wyborczej wielokrotnie sugerował, że odegra się na swoich „prześladowcach”, tj. prokuratorach stawiających mu zarzuty i popierających te oskarżenia demokratycznych politykach.
Uroczystość zaprzysiężenia poprzedziły tradycyjne, rytualne ceremonie powtarzane w Waszyngtonie co cztery lata. Trump z rodziną uczestniczył najpierw w nabożeństwie w kościele episkopalnym św. Jana. Drugim punktem programu była krótka wizyta w Białym Domu, gdzie podejmował go kończący kadencję Biden. Niektórzy demokratyczni politycy krytykowali ustępującego prezydenta, że postanowił spotkać się z Trumpem, chociaż on cztery lata temu nie tylko nie zaprosił go do swej rezydencji, lecz nawet zbojkotował ceremonię inauguracji w proteście przeciw rzekomemu sfałszowaniu głosowania.
Tego samego dnia Biden prewencyjnie ułaskawił kilka osób będących obiektem szczególnie zaciekłych ataków Trumpa w ostatnich latach – nie mógł im darować bezwzględnej krytyki. Chodzi m.in. o byłego przewodniczącego Kolegium Szefów Sztabów, emerytowanego gen. Marka Milleya, byłą republikańską kongresmenkę Liz Cheney oraz byłego dyrektora Krajowego Instytutu Chorób Zakaźnych Anthony’ego Fauciego. „Nie zasługują, by być celem politycznie motywowanych oskarżeń kryminalnych”, uzasadniał Biden, który ułaskawił także prewencyjnie pięcioro członków swej rodziny, chociaż nie ciążą na nich żadne zarzuty. Wcześniej ułaskawił swego syna Huntera, oskarżonego o przestępstwa podatkowe.
Czytaj też: Czy świat obawia się powrotu Trumpa? Wprost przeciwnie. Alarmujący nowy sondaż ECFR
Bez Michelle Obamy, z udziałem miliarderów
Na Kapitolu zebrali się prominentni goście, by asystować w inauguracji Trumpa. Przybyli wszyscy żyjący poprzedni prezydenci i wiceprezydenci – z żonami, chociaż ze spektakularnym wyjątkiem Michelle Obamy. Odmówiła udziału, obrażona na Trumpa za podważanie prawomocności prezydentury jej męża, ponieważ – jak kłamliwie sugerował Trump – nie urodził się w USA. Nie przybyła także była demokratyczna przewodnicząca Izby Reprezentantów Nancy Pelosi.
Tym, co przykuło szczególną uwagę obserwatorów, była obecność multimiliarderów, szefów korporacji high-tech: Marka Zuckerberga (Meta), Jeffa Bezosa (Amazon) i Elona Muska (SpaceX, Tesla, X). A także prominentnych gości zagranicznych, jak były premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson i były premier RP Mateusz Morawiecki. Rosyjski prezydent Władimir Putin pogratulował Trumpowi, oświadczając, że jest gotowy do rozmów o Ukrainie i rozbrojeniu.
Poprzedniego dnia w hali Capital One w Waszyngtonie odbył się „wiec zwycięstwa”. Prezydent elekt, którym w niedzielę jeszcze był, wygłosił przemówienie, chełpiąc się wygraną. Powtórzył wszystkie znane kłamstwa, twierdząc m.in., że wybory w 2020 r. „zostały sfałszowane”. Powiedział także, że w ciągu ostatnich czterech lat „zrobiliśmy (tzn. on ze swoimi stronnikami) więcej” niż urzędujący prezydent i jego administracja.
Wiec był typowym pokazem buty, narcyzmu i megalomanii. Jego ponadgodzinne wystąpienie przerywane było wyświetlanymi na ekranach propagandowymi filmikami, m.in. o kryzysie na południowej granicy, przez którą przechodzą nielegalnie imigranci. Eksponowano głównie przykłady przestępstw i cierpienie ofiar. Poprzedniego dnia, w sobotę, ok. 50 tys. ludzi uczestniczyło na waszyngtońskim Mallu w demonstracji protestu przeciw prezydenturze Trumpa.
Czytaj też: Trump zaostrza w sprawie Grenlandii, ma chrapkę na piasek, metale i ziemię
Pogromca Demokratów
Inauguracja drugiej kadencji Trumpa różni się zasadniczo od inauguracji jego pierwszej prezydentury w 2017 r. Miała ona bardziej powściągliwy charakter po skromniejszym zwycięstwie – wtedy wygrał wybory tylko głosami elektorskimi. Partia Republikańska była zaskoczona sukcesem i podzielona między jego stronników i mainstreamowych polityków, z których część weszła do jego gabinetu. Trumpiści nie mieli wtedy kadr wystarczających do wypełnienia całej administracji.
Dziś Trump obejmuje rządy w glorii bezdyskusyjnego pogromcy Demokratów, zdobywcy większości także głosów bezpośrednich (popular vote), a sondaże wskazują, że popiera go 53 proc. Amerykanów. Partia Republikańska jest zjednoczona pod jego kierownictwem po pozbyciu się wewnętrznej opozycji. Trump nie ma żadnego problemu z kompletowaniem gabinetu. Zaczyna drugą kadencję w atmosferze pełnego poparcia prawicy i ostrożnej akceptacji ze strony sporej części politycznego centrum.