Donald II
Donald Trump II rusza. I już wie, że głównych obietnic nie spełni. Są powody do zmartwień
Kiedy 6 stycznia 2021 r. na wezwanie przegranego w wyborach prezydenta tłum jego fanów szturmował Kapitol, wróżono mu kres politycznej kariery. Po czterech latach Donald Trump wraca do Białego Domu. W historii Stanów Zjednoczonych zdarzyło się tylko raz, 132 lata temu, żeby po porażce w walce o reelekcję były prezydent (Grover Cleveland) po przerwie znów objął władzę. Inauguracja „drugiego Trumpa” 20 stycznia zapowiada się równie niezwykle, choćby z tego powodu, że prezydent elekt zaprosił na nią przywódców obcych państw, czego wcześniej nie praktykowano.
Trump ma powody, by swoją drugą prezydenturę zaczynać z przytupem. Jako kandydat Partii Republikańskiej po raz pierwszy od 20 lat wygrał wybory głosami bezpośrednimi (popular vote). Jego pierwszą kadencję dobrze ocenia dziś już 53 proc. Amerykanów – więcej niż kiedykolwiek przedtem – co kontrastuje z niskimi notowaniami Joe Bidena (34 proc.). Partia pod jego przywództwem będzie rządzić także w obu izbach Kongresu – zdobyła tzw. triadę, czyli Biały Dom, Senat i Izbę Reprezentantów – a Sąd Najwyższy, obsadzony jego konserwatywnymi nominatami, zdążył kilka miesięcy temu przyznać mu absolutny immunitet od ścigania karnego za „czyny oficjalne”, co można interpretować bardzo rozciągliwie.
W zasadzie od listopadowych wyborów mogło się zdawać, że Trump jest już prezydentem. Biden robił, co mógł, by przypominać o swoim istnieniu, ale uwaga mediów skupiała się na prezydencie elekcie, którego na Florydzie odwiedzali kolejno przywódcy ościennych krajów. Takiego natłoku zagranicznych gości w siedzibie przyszłego prezydenta w okresie przejmowania władzy nie pamiętają najstarsi obserwatorzy amerykańskiej polityki. Trudno też sobie przypomnieć tylu szefów korporacji, zwłaszcza high-tech, ciągnących do Mar-a-Lago, by złożyć hołd triumfatorowi.