Wigilia Bożego Narodzenia, obrzeża Kattiny, 10-tysięcznego chrześcijańskiego miasteczka, 18 km od Homsu. Członkowie islamistycznej grupy Hajat Tahrir asz-Szam (HTS), organizacji, która przed ponad miesiącem obaliła reżim Baszara Asada, sprawdzają, czy we wjeżdżających autach nie ma broni. Pytają też o cel wizyty. Nie stoją tu codziennie, tylko w okresie świąt.
Wśród syryjskich chrześcijan, którzy stanowią dziś od 2 do 5 proc. ludności kraju, widok brodatych mężczyzn w wojskowych strojach lub ubranych na czarno nie wzbudza zaufania. Po pierwszych interakcjach mieszkańcy powoli zaczynają się jednak przyzwyczajać. To proces wzajemnej obserwacji i oswajania „innego”, bo niektórzy bojownicy też po raz pierwszy z bliska oglądają święta Bożego Narodzenia.
– Do tej pory nie mieliśmy tu żadnych przykrych sytuacji z HTS. To, że stoją na obrzeżach miasta i sprawdzają, czy nikt nie wwozi broni, sprawia nawet, że czuję się bezpieczniej – mówi Rasza al-Tarcha, mama dwójki dzieci. – Gdy przejęli władzę, byliśmy pełni obaw. Ale jak do tej pory zachowują się z pełnym szacunkiem.
W Kattinie wiele domów stoi pustych. Właściciele wyjechali do Kanady, Niemiec czy Szwecji. W Syrii przed wybuchem arabskiej wiosny w 2011 r. mieszkało ok. 2 mln chrześcijan, stanowili wówczas 10 proc. populacji. Teraz zostało mniej niż pół miliona.
W Kattinie na placu przed kościołem stoi 15-metrowa choinka przystrojona lampkami. Na czas mszy kościół się zapełnia. Na zewnątrz stoją młodzi ludzie, ci mniej religijni – dla nich to głównie okazja, żeby pogadać. Kościoły w Syrii pełnią funkcję nie tylko religijną. Dla młodych są ważnym miejscem spotkań, także przyszłych partnerów. Wiele dziewczyn jest ubranych w sukienki mini i obcisłe bluzki.